Rumiane policzki dziadka

0
1470

Małgorzata Cackowska, Rumiane policzki dziadka, [w:] „Ryms” nr 2, listopad 2007.

Książka Rote Wangen (Czerwone policzki lub, jak kto woli – Rumieńce) Heinza Janischa, z ilustracjami Aljoschy Blaua ufbau-Verlag), jest opowieścią przeznaczoną dla czytelników od piątego roku życia, zwyciężczynią organizowanego podczas Targów Książki Dziecięcej w Bolonii konkursu BRAW w 2006 roku, w kategorii fiction. Została również wyróżniona poprzez wystawienie w konkursie Najpiękniejsza (niemiecka) Książka Roku 2005 w Zentralbibliothek Hamburg oraz nominowana do nagrody Deutschen Jugendliteraturpreis 2006.

Historia, którą chłopiec – narrator snuje w swoim zeszycie (jakby do ćwiczeń z pisania), opowiada o niezwykłej, metafizycznej wręcz relacji, łączącej go z dziadkiem. Bezimienność zarówno chłopca, jak i dziadka, jest uosobieniem zbiorowej wyobraźni o takiej relacji. Opowieść chłopca rozgrywa się nie tylko w tekście, nie tylko między wierszami, ale, może nawet przede wszystkim, w obra­zach Aljoschy Blaua, któ­re jakby wyrastają z wielu kultur wizualnego przed­stawiania realności i fikcji. Krótki, bardzo oszczędny tekst, raczej tylko informu­jący o pewnych zwykłych i niezwykłych epizodach z życia dziadka, staje się głęboką narracją, gdy towarzyszy mu pełnostronicowa ilustracja, czasem surrealistyczna (dziadek fruwający pod niebem na łóżku), czasem aż nadto realistyczna (w wizerunku przaśnej karczmarki z przydrożnej gospody, szykującej ogrom­ną szynkę na talerzu i miskę kartofli).

Opowiadane przez dziadka historie, w których prawdopodo­bieństwo trudno uwierzyć, odnoszą się do wszystkich ważnych etapów życia i związanych z nimi wyjątkowych, znaczących epizodów. Dziadek relacjonuje dzieciństwo, lata chłopięce, fan­tazjuje na temat gier podwórkowych (tak wysoko kopnął piłkę, że strzelił w chmurę deszczową), przedstawia historię pierwszej (i jedynej) miłości, nieziemskie przygody młodości (fruwanie na ptasich skrzydłach znalezionych w lesie) i dorosłości (spotkanie Yeti czy też no­wego gatunku zwierzęcia), ale także czas wojny, w tym niedoli żołnierskiej. Nie jest chyba nieuzasadnione moje przeczu­cie, że gdyby książka ta miała ukazać się w Polsce, siła obecnych u nas kalek i stereotypów związanych z umun­durowanym dziadkiem w książce pochodzenia niemieckiego, wepchnę­łaby ją automatycznie do zbioru literatury tłu­maczącej się z „dziadka w Wermachcie”.

Rote Wangen to istot­nie próba rozliczenia się z wojną, ale w tej historii żołnierz jest dezerterem. W sposób bardzo osobisty dziadek przy­znaje się do dezercji, przede wszystkim duchowej (opowiada o tym, jak w czasie wojny tak bardzo pragnął być w domu, że wylądował na spadochronie dokładnie w swoim fotelu w ogrodzie).

Można powiedzieć, że w taki oto piękny i oszczędny sposób (bez nadmiaru słów, usprawiedliwień, bez szukania wszelkich możliwych uwarunkowań – jak to ma miejsce w literaturze dla dorosłych) – w książce dla dzieci ukazywane są te same problemy – jednak o wiele lepiej, mądrzej. Józef Wilkoń powiedział kiedyś, że „dla dzieci tworzy się tak samo (jak dla dorosłych), tyle że lepiej!” i książka ta jest na to dowodem.

Metafizykę świata wzmacniają w Rote Wangen ilustracje – bardzo wyważone, oszczędne, ale jednocześnie niezwykle wzbogacające materialne tło symbolicznej relacji dziadka i chłopca. Bohaterów zastajemy w pomieszczeniach, w których ważne są odrapane ściany, kuchnia z fajerkami, imbryk, piec typu „koza”, wielka komoda, wiszące fotografie, a nawet ubikacja. Cały ten zapis graficzny nie jest powtórzeniem tekstu, a jego znaczącym tłem i wraz z tekstem właśnie, a także z typografią, przesądzają o wartości treści i formy tej książki.

Obrazy stanowią ważny kontekst życia i jego przemijania: pokazują w zaokiennym pejzażu zmieniającą się przyrodę; chwytają imponderabilia: cienie postaci na początku i na końcu książki, nawet gdy dziadka już nie ma na świecie; most, który jest „niemożliwy”, ale jednak unosi ciężar (chyba miłości?). Surrealistyczny, czasem oniryczny obraz raz odnosi się do tradycji Zachodu (las jakby z baśni braci Grimm), innym razem ma rodowód japońskich przedstawień wiszących mostów (gdy dziadek zanosi Lilli – przyszłej żonie – cukierka). Wspomniany już projekt typograficzny (design), także czyni z tej książki swoiste dzieło sztuki. Wygląda ona jak uczniowski zeszyt ćwiczeń: w grube linie, z bocznym i dolnym marginesem, odkreślonym czerwonym tuszem. Drukowany tekst o kroju odręcznego, bardzo starannego pisma, przypomina zapis ultramarynowym atramentem. Na marginesach znajdziemy kreski, szkice, rysunki, jakieś wprawki (studia głowy, postaci, pejzażu, ptaka), czasem rysunek taki jest pełną ilustracją, np. przedstawieniem codziennej sytuacji szkolnej – nauczyciela pochylającego się nad uczniem siedzącym w ławce lub też – czytanej domyślnie – dezercji dziadka, gdy maszeruje w przeciwnym niż pozostali kierunku.

Wszystko w tej książce buduje drabinę wartości niezwyczajnej, choć czasem umiejscowionej w codzienności, relacji łączącej starca z dzieckiem. Tytułowe rumieńce stają się największym dziedzictwem tej więzi, widzialnym jej znakiem, wskaźnikiem wysokiej temperatury relacji. Dziadek bowiem staje się coraz bardziej przezroczysty („Niektórzy mówią, że dziadek już od roku nie żyje!”), jednak wciąż uobecnia się w swych świata-opowieściach. Wspominając je i kontynuując w wyobraźni, mały bohater książki, ale też wszystkie wnuki na Ziemi, dostają rumieńców.
Rote Wangen to z całą pewnością ważna książka dla najmłodszych czytelników i to wcale nie w związku z otrzymaną nagrodą, ale dzięki mądrej treści, przyobleczonej w piękną formę.

„Rote Wangen”,
Heinz Janisch,
il. Aljoscha Blau,
Aufbau – Verlag, 2005

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj