Ślady/tropy/znaki

0
1115

Ślady/tropy/znaki
Ewelina Lasota, Dorotoa Majkowska-Szajer
ilustr. Marianna Sztyma
Muzeum Entograficzne w Krakowie, 2017

Dwie etnografki zrobiły książkę, wydaną przez Muzeum Etnograficzne w Krakowie. Nie pierwszy raz razem – Ewelina Lasota i Dorota Majkowska-Szajer wcześniej napisały „Słowa do rzeczy”, wyjaśniające znaczenie popularnych, ale i tych zakurzonych frazeologizmów (w których słowo już kompletnie straciło łączność z rzeczą). Kiedy przeglądam „Ślady/tropy/znaki”, ogarnia mnie przyjemne zdziwienie, że ktoś okruchy ludzkiej wiedzy i materialne ślady naszego bycia w świecie złączył w książkę. I to przeznaczoną dla dzieci. Jest ona świadectwem różnego rodzaju wrażliwości: na przedmiot, na historię, na znaczenie. I na temat, rzecz jasna, który podjęły autorki, to jest relacje ludzi i zwierząt. Wrażliwość współczesną całkiem, dlatego miejscami – nie po naukowemu – napominającą. 

Pierwszy krok w tej wrażliwości to wybrać zdjęcia ze zbiorów fotografii Muzeum Etnograficznego, które w jakiś sposób ukazują relacje zwierząt i ludzi. Widzimy więc stworzenia dotknięte cywilizacją: oswojone, wyhodowane, użyte. Krok drugi to odczytać te zdjęcia. Czyli obejrzeć kilkakrotnie. Połączyć wrażenia: to pierwsze ogólne i może pochopne, z drugim sondującym, zaglądającym na drugi i trzeci plan fotografii. Spróbować zmienić optykę: kolejne spojrzenie uwrażliwia na to, co ukryte albo w domyśle – tutaj wkracza wiedza o obyczaju, o historii. Następnie trzeba o tym zaobserwowanym napisać. A dalej – twórczo i niedosłownie zilustrować. Książka napisana została dla dzieci, więc pomału, krok po kroku autorki prowadzą czytelników przez sztukę odczytywania ze zdjęć tego, co ważne, prosto i komunikatywnie dotykając semiotyki, pięknie opowiadając o naturze fotografii, o jej skomplikowanej historii. Analizują treść zdjęcia, kompozycję, sposób i okoliczności wykonania, a wiedza pięknie przyrasta. Obok wiedzy – refleksja. Często o cierpieniu i szafowaniu tym, co uznajemy za dobra natury – naszą własność. 

Zwierzęta obecne są więc dwojako. W historii fotografii miały swój materialny udział: końskie włosie, białko kurzych jaj, żelatyna z kopyt i kości. A treść? Zachwycająco rozmaita. Fotografowie w atelier chwytali salonowe pieski, autorki opowiadają więc, jak trudno było w studio ustać psom, zanim po kilkunastu sekundach całkowitego bezruchu zdjęcie było gotowe. Mobilni pionierzy fotografii migawkowo łapali łańcuchowe psy gdzieś w terenie, psy igrające z dziećmi, te na smyczy – jest okazja, by wspomnieć, jak smutny bywał los zwierząt nierasowych i niehołubionych, które zwyczajnie miały strzec gospodarstw albo ciągnąć wózki z dobytkiem. Dlaczego ktoś zechciał sfotografować się z kogutem? Co łączy smutnego, zabiedzonego mężczyznę ze zdjęcia z kawią domową (otóż skryta pod tkaniną katarynka!)? Mamy konie ciągnące wozy w Tatrach, mamy konie artyleryjskie, a w tle zdjęcia z czasów Wielkiej Wojny. Są upozowane zdjęcia z polowań – świadectwo ludzkiego triumfu. Jest zdjęcie gołego bobasa na zwierzęcym futrze lub pani w etoli z norek.  

Język komunikatywny, poważny, pięknie obrazowy, ton nawet gdy napomina – taktowny. Rozdziały niedługie, pozostawiające lekki niedosyt i przestrzeń na własne poszukiwania. A ilustracje? Zachwyca mnie ich treść, bo Sztyma towarzyszy swoją wrażliwością, budując zgrabne, nietrudne do rozszyfrowania, prawie plakatowe metafory. Kolorystyka płowa, szarawa, sepiowa, wyblakła jak stare zdjęcie. Czasem nieco zbyt płowa na całą rozkładówkę, a styk stron książki wytrąca z czytania (bo trzeba książkę zwyczajnie mocno rozpostrzeć). Zastanawiam się, czy lepiej, że ilustracje poprzedzają rozdział, to jest mają szansę zaciekawić, wprowadzić w nastrój, czy zgrabniej byłoby, żeby jednak podsumowywały, dociskały treść. I jeszcze jedno: jest to album duży, ciężki i poważny. Podoba mi się to dorosłe, najczęściej czarno-białe dostojeństwo. Jest to jedna z tych książek, które mogą być czytane przez dziecko, ale dorosłemu lektura nie przyniesie ujmy. Bardzo udana rzecz. Chwała, że instytucja tego rodzaju wydaje tak interesujący i piękny album! 

Alicja Szyguła, recenzja ukazała się w 32. numerze „Rymsa”

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj