Samouk spod Mościsk

0
1105

W okresie międzywojennym Stanisławów liczył 60-70 tysięcy mieszkańców i był stolicą kresowego województwa. Dziś najmniejsze ludnościowo miasto wojewódzkie w Polsce – Zieloną Górę -zamieszkuje dwukrotnie więcej obywateli.

W tymże Stanisławowie wiosną 1927 roku otwarto wystawę „Książki dla dzieci i młodzieży”, wystawę, której – jak pisano – „z pewnością nie powstydziłaby się stolica”. Eksponaty można było oglądać przez trzy dni, a pokazowi towarzyszyły prelekcje i odczyty. Chciano w ten sposób uczcić Święto Książki Dziecka, które – jak się zdaje – nigdy nie zyskało większej popularności. Pamiątką tamtych dni jest skromna broszura wydana nakładem Księgarni Romana Jasielskiego w Stanisławowie, nosząca tytuł „O książce dziecka”.

Książeczka zawiera tekst referatu wygłoszonego 3 kwietnia 1927 r. przez Kazimierza Królińskiego w ramach imprez towarzyszących wystawie. Króliński był lwowskim nauczycielem, popularyzatorem wiedzy, trochę poetą, trochę prozaikiem. Naprawdę nazywał się Jan Denes, pochodził z biednej, chłopskiej rodziny, wiedzą początkowo zdobywał samodzielnie, by swą edukację zakończyć w szacownym Uniwersytecie Lwowskim. Publikując swoje pierwsze utwory literackie w prasie, przybrał nazwisko Króliński – od nazwy rodzinnej wsi Królina, leżącej opodal Mościsk. Pozostawił po sobie rozproszone po czasopismach wiersze i opowiadania, popularne czytanki historyczne dla młodzieży i powieści dla ludu. Najbardziej ambitne dzieło Królińskiego, „Podręczny leksykon pedagogiczny” z 1935 r., okazało się być przedsięwzięciem niezbyt udanym; nieprofesjonalny dobór haseł, liczne nieścisłości lub wręcz fałszywe informacje były przyczyną ostrej krytyki, z jaką spotkał się leksykon.

Interesująca wygląda lista najwcześniejszych lektur naszego bohatera. Jego pierwszą przeczytaną książkę była „Historia o siedmiu mędrcach”, Zapoznał się z jej treścią, gdy miał pięć lat. Rok później sięgnął po „Kordiana” Juliusza Słowackiego, a trzecią pozycją stał się Nowy Testament. Solidny zestaw, zważywszy że czytelnik miał zaledwie kilka lat. Wspomniał po latach: „największe wrażenie wywarły na mnie [sześciolatku!] listy św. Pawła, jakkolwiek i wstęp do „Kordiana” prześladował mnie przez całe lat.

Wróćmy jednak do wspomnianej wystawy i zajrzyjmy do książeczki samouka Z Królina. Przyczyną szerzącej się w międzywojennej Polsce wtórnego, czy też jak chce autor „powrotnego”, analfabetyzmu upatruje Króliński w braku nawyku czytania u większości obywateli naszego kraju. A to z kolei spowodowane jest niedostatkiem atrakcyjnych i mądrych publikacji dla dzieci. Czasem wystarczy jednak właściwie dobrana książka, która by, jak pisze autor w mocno egzaltowany sposób, „jak zabłąkany meteor wśród ciemnoty ludu obudziła ich, porwała w swą orbitę i wyniosła ponad beznadziejny horyzont niedoli prostaczej”.

W tekście odczytu padają nazwiska dawnych i bliższych współczesności twórców piszących dla młodych czytelników: Klementyny Hoffmanowej, Stanisława Jachowicza, Władysława Bełzy, Adolfa Dygasińskiego, Zofii Urbanowskiej, Kazimierza Glińskiego i wielu innych. Dziś już mało kto o nich pamięta i ich książki stają na antykwaryczny półkach i długo, coraz dłużej czekają na nowych właścicieli. Ale na liście znaleźć można także tych, których utwory przeszły próbę czasu i po kilkudziesięciu latach nadal są czytane. Nie jest ich wielu: Maria Konopnicka, Ewa Szelburg-Zarembina (wtedy jeszcze Szelburg-Ostrowska), Janina Porazińska, Janusz Korczak, Kornel Makuszyński, Walery Przyborowski…

Króliński mocno krytykuje ówczesną literaturę dziecięcą. Zarzuca jej na przykład ciąganie po zbyt wielu elementów baśniowych „bądź z opowiadań gminnych przyjętych, bądź z własnej fantazji wysnutych”. Mnóstwo tu: „karzełków, smoków, czarownic, zaklętych królewien, biesów i ludożerczych wilkołaków […], z każdego kąta wydziera jakaś tajemnicza złowroga twarz, jakieś straszydło”. Może spowodować to u dziecka nerwicę, wywołać lęk, tchórzostwo, neurastenię, a nawet – autor idzie dalej – samobójstwo. I pyta retorycznie: „Jaki żołnierz będzie kiedyś z chłopca, który lęka się własnego cienia, boi się nocy i samotności?”. Wiele zastrzeżeń budziły w prelegencie książki przygodowe i sensacyjne. „Bohaterowie tych utworów to przeważnie istoty sprytne, łobuzy, wydrwigrosze, nierzadko oszuści. Odbywają ono podróże zazwyczaj bez pieniędzy, a więc zdobywają środki drogą nielegalną. Wprawdzie książki takie wyrabiają w młodocianych czytelnikach zmysł zapobiegliwości […], ale z drugiej strony apoteozują okpiwanie bliźnich, oszustwa, nawet kradzież”.

Westerny też nie były bez wad. „Opisy krwawych walk białych z czerwonymi, okrucieństw, zbrodni skalpowań, krwawej zemsty na mocy praw puszczy – to także lektura szkodliwa”. A powiastki przyrodnicze? Według autora „przesadna czułostkowość zazwyczaj w stosunku do zwierząt nie jest godna zalecenia. Rozczulanie się nad tragedią muchy, złapanej na lep […] możesz czasem doprowadzić do histerii”. Książki historyczne? I do nich Króliński odnosi się krytycznie: „młodzież musi dowiedzieć się na lekcjach historii o męczeństwie naszych bohaterów, natomiast – zdaje mi się – czas byłby zaprzestać tych tematów w utworach beletrystycznych dla dzieci”. Niebezpieczeństwo – w mniemaniu autora – czaiło się także w powieściach współczesnych opisujących „ruch maszyn stalowych, zgiełk ulic wielkomiejski, życie burżuazji”. Ich autorzy „(zwłaszcza obcy rasowo) przyrody polskiej, duszy polskiej odczuć nie mogą”. Gdzie zatem Króliński chce szukać ratunku i właściwych lektur dla polskich pociech? Nad czym powinni pochylić się literaci piszący dla młodego odbiorcy? Króliński daje prostą odpowiedź: trzeba nam książek, „któryby budziły w milionach młodych serc radość i dumę z istnienia Polski, któreby zachęcały do wytrwały i codziennej pracy dla dobra i chwały Najjaśniejszej naszej Rzeczypospolitej, któreby dawały prawdziwy ideał dzisiejszego i przyszłego Polaka i Polski”. Postulował także przejęcie całej produkcji literatury dla dzieci i młodzieży przez jedną wyspecjalizowaną firmę. Dałoby to możliwość wytyczenia jednej linii rozwojowej i uzupełnienia zaniedbanych dotychczas działów.

Plan bardzo ambitny, obliczony na lata pracy. Tych lat jednak zabrakło. Zostało ich jedynie dwanaście, zanim II wojna światowa przerwała realizację znacznej większości zamierzeń, nie tylko wydawniczych. A skromna książeczka samouka spod Mościsk pozwala spojrzeć na problemy „książki dziecka” w odradzającej się po latach niewoli międzywojennej Polski.

Janusz Pawlak, artykuł ukazał się w 33. nr „Rymsa”

Janusz Pawlak – antykwariusz z Krakowa, z wykształcenia matematyk, miłośnik książki dziecięcej

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj