Jak uczyć dziecko – według młodego korepetytora

0
1965

Krystyna Zabawa, Jak uczyć dziecko – według młodego korepetytora, czyli „najmądrzejsze rzeczy są łatwe, jak się umie”, [w:] „Ryms” nr 19, zima/wiosna 2013, s. 4-5.

Epizod nauczycielski w życiu Henryka Goldszmita nie trwał długo, ale wydaje się znaczący dla rozwoju jego osobowości, a także życiowych wyborów. Na początku XX wieku dwudziestoparoletni młodzieniec włóczył się w towarzystwie młodopolskiego pisarza buntownika Stanisława Licińskiego po najbiedniejszej dzielnicy Warszawy, Powiślu. W przeciwieństwie jednak do przyjaciela – na włóczęgach i ich literackim przetwarzaniu nie poprzestawał. Jak pisze Hanna Kirchner, znawczyni życia i dzieła Korczaka, „nikt nie wiedział o tym, że opiekował się on gromadką dzieci biedaków z Solca, że je uczył. Ujawnić to miał pośrednio, w parę lat później, w swojej powieści „Dziecko salonu” (1). Tę raczej zapomnianą dziś książkę charakteryzuje w najnowszej biografii Korczaka Joanna Olczak-Ronikier: „znacznie bardziej dojrzała myślowo i bez porównania lepsza literacko niż wszystko, co do tej pory stworzył. Narobiła wiele hałasu i pasowała go na pisarza. Formą naśladowała intymny dziennik autora, niewątpliwie oparta została na jego prywatnych zapiskach” (2).

Rozdział z tej powieści, zatytułowany „O gramatyce”, stał się moim odkryciem Roku Korczaka. Można sparafrazować tytuł jednej z najgłośniejszych pedagogicznych książek Starego Doktora i powiedzieć, że młody korepetytor pokazuje tu, jak uczyć dziecko. Właśnie „pokazuje”, bo tekst jest reportażową relacją z jednej lekcji, którą „Pan Jan [bohater powieści] ma (…) z dziećmi na Solcu” (3). Napisany został w formie monologu adresowanego do małych uczniów. Na pierwszy rzut oka uderza wielka liczba środków służących do nawiązania kontaktu. To jedna z tajemnic sukcesu nauczyciela. A sukcesem jest już zatrzymanie uwagi malców na trudnym temacie (to lekcja gramatyki). Najwyraźniej też dzieci polubiły zajęcia z młodzieńcem, bo jedyną wypowiedzianą przez nie kwestią w tym rozdziale jest odpowiedź na retoryczne, jak mogłoby się wydawać, pytanie korepetytora: „I wy pewno wolicie jeść niż się uczyć? – E nie, proszę pana” (s. 407). Jednym ze sposobów na nawiązanie i utrzymanie kontaktu są właśnie pytania. Niektóre z nich powstają jako kontynuacja rozmowy („Więc powiadacie, chłopcy, żeście się uczyli gramatyki? I powiadacie, że gramatyka jest trudna i niepotrzebna?”, s. 407). Inne stanowią zachętę do zastanowienia się, intrygują („Czyście pomyśleli kiedy, że można być wykształconym, a głupcem przy tym?”, s. 410) albo są rodzajem prośby o potwierdzenie, że uczniowie nadążają za tokiem myślenia nauczyciela („Widzicie, co to są – rzeczowniki własne?”, s. 412). Wyprzedza on też czasem dziecięce wątpliwości, zadając pytania, co do których spodziewa się, że chcieliby je zadać malcy: „Ale po co nam gramatyka? – zapytacie może” (s. 413). Cały „wykład” wydaje się pogawędką, m.in. dzięki stałemu utrzymywaniu kontaktu z odbiorcami i kształtowaniu od początku poczucia wspólnoty za pomocą zwrotów w pierwszej osobie liczby mnogiej: weźmy, jedźmy dalej, pomówimy sobie. W dalszej części ustępują one miejsca wprowadzeniom do tematu już osobistym, wskazującym na autorytet i wiedzę mówiącego: powiem wam, jak wam mówiłem, dodam. Nauce stale towarzyszą odwołania do słuchaczy (zwroty w drugiej osobie): zaraz się przekonacie, spróbujcie, przypatrzcie się, zdziwicie się bardzo, nie myślcie, że… itd.

Drugą zasadą młodego korepetytora jest stałe odwoływanie się do dziecięcego doświadczenia. Słuchacze czują się mądrzy i kompetentni, bo tyle jest rzeczy, które już wiedzą i znają! Zabawne porównywanie do niemowlęcia czy malucha także buduje poczucie wartości kilkulatków. Daje również pewność, że sami są w stanie opanować nowe umiejętności i trudne zagadnienia, bo przecież do tej pory poradzili sobie z tyloma skomplikowanymi rzeczami. Nauczyciel utwierdza ich w tym przekonaniu: „tak jest ze wszystkim na świecie: najmądrzejsze rzeczy są łatwe, jak się umie; dziś trudne ci dodawanie, a jutro już będzie łatwe” (s. 408). Rozumienie i zapamiętywanie stają się łatwiejsze dzięki operowaniu konkretem. Trzeba jakoś zapanować nad wielkim bogactwem słów w języku. Badacze podzielili je na części mowy. O ileż łatwiej to pojąć, kiedy ma się przed oczami obraz sklepu czy apteki, w których panuje bałagan. Trzeba towary pogrupować w odpowiednich szufladach, żeby się w nich nie pogubić. „Więc nasamprzód ludzie ustawili tak jakby cały szereg szuflad i zaczęli gatunkować wyrazy. Na jednej stronie napisali: kto? co? rzeczownik – kładli: matka, stół, serce” (s. 412). Przekładaniu abstrakcyjnych pojęć na język bliski dziecku i dla niego zrozumiały służy animizacja i personifikacja (ożywienie i nadanie cech ludzkich), np. mowa „żyje, karmi się, choruje, robi rozmaite interesy – może być bardzo biedna albo bogata” (s. 408).

Przybliżone w ten sposób pojęcia budzą w uczniach emocje, co jest kolejną zasadą skutecznego nauczania. Korepetytor odwołuje się do ciekawości swoich słuchaczy, zadziwia ich, wywołuje wspomnienia. Mówi o poczuciu dumy, wolności, o miłości i szacunku, także o gniewie. Stara się wzbudzić podziw dla ludzkiego umysłu, wiarę we własne siły i możliwości. Ważnym narzędziem oddziaływania jest też dla niego śmiech. Od samego początku towarzyszy on lekcji. Nauczyciel się go nie boi. Wręcz przeciwnie: z rozmysłem go wywołuje, stosując na przykład zabawne kolokwializmy, opowiadając śmieszne historie. Podczas lektury (a jeszcze lepiej – podczas słuchania) wywodów młodego nauczyciela na temat gramatyki niemal widzi się jego ożywioną mimikę i gestykulację:

„Weźmy zupełnie małe dziecko, które jeszcze nie mówi i dlatego nazywa się niemowlę. Takie niemowlę umie już odróżnić, co jest dla niego przyjemne, a co nieprzyjemne, i albo się uśmiecha, albo wrzeszczy i krzyczy, co w jego mowie oznacza: »A bodaj wam nosy popuchły za to, że o mnie nie myślicie«. (Śmiech.) – Takie niemowlę widzi wokoło siebie dużo rozmaitych rzeczy, słyszy, jak dorośli mówią, samo próbuje mówić: aaa, ooo – co my nazywamy, że ono gaworzy – wreszcie, proszę was, powie: mama. – Powie raz: mama – i drugi raz: mama – i okropnie się cieszy, że taką mądrą rzecz powiedziało. (Śmiech.)” (s. 407).

Analizowany krótki rozdział „Dziecka salonu” ukazuje też dwa szersze zagadnienia, związane z uczeniem dzieci: praktykę łączenia nauki z wychowaniem oraz ważność języka, jego poprawności i czystości nie tylko w dydaktyce, ale i w życiu. Młody korepetytor w końcowym fragmencie swojej lekcji przekazuje dzieciom własny, niezwykle emocjonalny stosunek do mowy ojczystej. W wykład o odmianie części mowy włącza poetycki, wręcz liryczny fragment o jej możliwościach:

„Mowa ludzka, proszę was, to jak stary tajemniczy wielki bór, pełen życia, pełen śpiewów głośnych i wesołych – i strasznych, nieznanych szeptów, pełen wesela i smutku, młodości i śmierci. Są w mowie ludzkiej wyrazy mocne i wielkie, jak dęby, które do niebios się wznoszą: męstwo, bohater – wyrazy wesołe, jak: słońce, pieśń – wyrazy ponure, jak: ucisk i podłość” (s. 413).

Na przewidywane pytanie uczniów o to, jaki jest sens uczenia się gramatyki, skoro i tak jest się rozumianym, pan Jan odpowiada, znów odwołując się do emocji: „błąd w mowie – to jak plama tłusta i brzydka na fotografii matki, którą kochasz” (s. 414). Przypomina też dzieciom własną reakcję na błędy powtarzające się w ich wypowiedziach: „Zdawało mi się wtedy, że ktoś drzazgę lub igłę wsadził za paznokieć żywemu człowiekowi, któremu z bólu łzy napłynęły do oczu” (s. 414). Zatem umiejętnie działający nauczyciel buduje lekcję w sposób niezwykle przemyślany, prowadząc dzieci od śmiechu do łez, od rozbawienia po wzruszenie. Maluje przed nimi obrazy, które pozostaną w pamięci. Odwołuje się do wyobraźni, ale i potocznego doświadczenia. Posługuje się onomatopeją, wykorzystując dźwiękonaśladowcze walory wyrazów, porównaniem, metaforą, powtórzeniem. Tworzy szczególną atmosferę porozumienia, wspólnoty pragnień i dążeń. To nauczyciel-poeta, nauczyciel-partner w zdumieniu i zachwycie. Czytelnik odnosi wrażenie, że lekcja z dziećmi warszawskiej biedoty nie jest dla bohatera obowiązkiem, lecz jest przygodą, próbą odpowiedzi na ich pytania, wątpliwości, potrzeby.

Korczak w swojej twórczości powracał do problemu właściwego nauczania. To przecież niezwykle ważny proces, określający często relacje dorosły – dziecko, które zawsze były w centrum zainteresowań autora „Króla Maciusia”… Nie najlepsze doświadczenia ucznia, a później korepetytora wpływały na kształt Korczakowskich refleksji. Pod koniec życia przemyślenia na ten temat zawarł m.in. w ostatniej powieści, napisanym dla dzieci „Kajtusiu czarodzieju”. Ale to już temat na odrębny szkic.

Krystyna Zabawa – adiunkt w Katedrze Edukacji Artystycznej Instytutu Nauk Pedagogicznych Akademii Ignatianum w Krakowie, absolwentka polonistyki UJ, nałogowa czytelniczka. Od urodzenia córki (2002) coraz bardziej zaczytana w literaturze dziecięcej, którą stara się zainteresować przyszłe nauczycielki.

Przypisy:

1. H. Kirchner, Janusz Korczak, w: „Literatura okresu Młodej Polski”, tom III, red. K. Wyka, A. Hutnikiewicz, M. Puchalska, Kraków 1973, s. 299. Powieść „Dziecko salonu” drukował Korczak najpierw w odcinkach (od początku 1904 r.) w ważnym czasopiśmie „Głos”. Dwa lata później (w 1906) wydał ją w formie książkowej.

2. J. Olczak-Ronikier, „Korczak. Próba biografii”, Warszawa 2011, s. 96–97.

3. J. Korczak, „Dzieci ulicy; Dziecko salonu”, Warszawa 1992, s. 407. Kolejne cytaty pochodzą z tego wydania. Ich lokalizację zaznaczam w tekście, podając w nawiasie numer strony.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj