Czym skorupka…

0
1499

„Ryms” przybrał na stronach, więc postanowiliśmy to wykorzystać i zaproponować wam nowy cykl, w którym będziemy wypytywać rodziców o to, co czytali w dzieciństwie i co teraz czytają swoim potomkom. Jeśli chcielibyście nam zasugerować, kogo mamy przepytać, czekamy na sugestie. Tymczasem na początek wzięliśmy pod lupę Juliannę Jonek, redaktor naczelną wydawnictwa Dowody na Istnienie, i reportera Filipa Springera, czyli rodziców małego Kazika.

Julio, ty jesteś redaktor naczelną wydawnictwa Dowody na Istnienie, Filip reporterem – to olbrzymi skrót z tego, czym się zajmujecie. Od niedawna jesteście też rodzicami. Jak w związku z tym zmieniło się wasze życie?

Julianna Jonek: Przez to, że wykonujemy wolne zawody, nigdy nie pracowaliśmy od ósmej do szesnastej.

Filip Springer: Teraz pracujemy zdecydowanie mniej, ale i zdecydowanie efektywniej. Kiedyś pracowałem tyle, ile nie spałem. Ale to nie było zdrowe.

JJ: Gdy Kazik skończył rok, pojawiła się w naszym domu opiekunka. Przychodzi codziennie na osiem godzin, a my wykorzystujemy ten czas do maksimum, bo wiemy, że popołudnie jest już tylko dla Kazika. Mamy teraz co prawda więcej obowiązków domowych niż kiedyś, ale za to potrafimy lepiej sobie zorganizować czas.

FS: W tej chwili mamy lepszy balans między pracą a życiem prywatnym.

A jak było na samym początku?

JJ: Termin porodu zbiegał się z terminem oddania przez Filipa książki do wydawnictwa. Na szczęście udało mu się skończyć Miasto Archipelag jeszcze przed narodzinami Kazika, bo wiedział, że jeśli tego nie zrobi, to później będzie mu ciężko ją skończyć. Gdy zostajesz rodzicem, nie masz głowy do pisania. Przez pierwsze tygodnie po porodzie chyba ani razu sama nie przewinęłam Kazika, bo to Filip wszystko robił. Jestem mu bardzo wdzięczna, że w tym trudnym czasie, kiedy ja dochodziłam do siebie fizycznie i psychicznie, mógł być z nami. Później, gdy już wyszło „Miasto Archipelag”, musiał ruszyć w trasę, więc całą jesień spędziłam sama z małym Kazikiem. Ale te pierwsze wspólne miesiące były naprawdę super.

Jak obserwuję wasze profile w mediach społecznościowych, mam wrażenie, że w dzisiejszych czasach dziecko nie jest już ograniczeniem. Szybki powrót do pracy, wspólne podróże… jak to jest w rzeczywistości?

FS: Nie przesadzałbym. To nie jest tak, że dziecko nie jest ograniczeniem. Na Facebooku czy Instagramie pokazujemy to, co chcemy pokazać, a prawda jest taka, że niedawno byliśmy w kinie pierwszy raz od dwóch lat, a do teatru nie poszliśmy do tej pory.

JJ: Bardzo mało wychodzimy wieczorami.

FS: Zanim pojawiło się dziecko, mieliśmy takie założenie, że nie chcemy się zamknąć w domu, że mały człowiek nie będzie nas ograniczać w podróżach. Kiedy Kazik miał pół roku, pojechaliśmy z nim do Porto i to był test przed wspólnym wyjazdem do Stanów, który planowaliśmy. Na szczęście nie polecieliśmy tam z nim, bo byśmy się zamęczyli. Również dlatego, że ja leciałem zawodowo, więc grafik podróży był bardzo napięty. No i jeżeli ktoś mówi, że w Nowym Jorku można swobodnie poruszać się z dzieckiem w wózku, to gada głupoty. Lot do Portugalii trwał kilka godzin, a nie kilkanaście, więc chociaż Porto było super, uznaliśmy, że nie chcemy ładować się w podróż międzykontynentalną z półrocznym dzieckiem. Ze względu na niego, na siebie i na ludzi w samolocie.

JJ: Przez pierwszy rok życia Kazika byliśmy z nim przez tydzień w Portugalii, tydzień w Pradze, tydzień w Danii, dwa miesiące na Mazurach i bardzo dużo jeździliśmy samochodem po Polsce. W sumie całkiem nieźle.

FS: A propos słowa „ograniczenie”, patrząc na nas z zewnątrz, można by uznać, że Kazik nas ogranicza. Zwłaszcza Julkę, bo jeśli ktoś jest z nim uziemiony, to ona, bo ja mam sporo wyjazdów związanych z pracą i spotkaniami autorskimi. Mam jednak wrażenie, że to, ile z nim jeździmy, nie jest kwestią ograniczenia, tylko naszego wyboru.

JJ: Kiedyś, gdy wpadliśmy na pomysł, żeby spędzić weekend w Berlinie, to po prostu spontanicznie tam lecieliśmy. Teraz tak nie jest, podróż z dzieckiem wymaga jednak pewnej logistyki. Oczywiście można pojechać wszędzie, nawet do Laosu, ale pytanie, czy chcesz tam jechać z niemowlakiem.

FS: Zanim pojawił się Kazik, mieliśmy wrażenie, że to jest taki dychotomiczny wybór: dziecko sprawi, że coś możesz zrobić lub nie możesz i koniec, a to wcale tak nie jest. Nadal możesz, ale wymaga to od ciebie więcej wysiłku, więc bywa, że dochodzisz do wniosku, że wcale nie masz na to ochoty, że równie fajnie jak w Laosie może być na Mazurach.

JJ: Nie masz tego, ale masz w zamian coś innego. Przeżyliśmy bez tego kina dwa lata i świat się nie zawalił.

Oboje żyjecie w świecie literatury. Ciekawi mnie, czy zasypujecie Kazika książkami już od urodzenia?

JJ: Mam taką czarną wizję, że w związku z tym, ze żyjemy w książkach, Kazik będzie miał książkowstręt. U nas w domu jest bardzo duża biblioteka, Kazik też ma mnóstwo książeczek. Gdy je wczoraj przeglądałam, to uświadomiłam sobie, że z wielu już wyrósł, a nawet nie zdążył się nimi nacieszyć.

Kupujecie mu książki na zapas, takie, na które jest jeszcze za mały?

JJ: Mamy takich mnóstwo, jak chociażby cała seria „Muminków”.

FS: Chyba więcej mamy książek, które na niego czekają, niż tych, które ogląda.

JJ: Nigdy też nie wiadomo, co mu przypadnie do gustu. Czasami wydaje ci się, że coś jest super, a jego to nie interesuje lub odwrotnie.

FS: Na przykład uwielbia taką książkę z lat 90. Macieja Kuronia o zupach. Julka dostała ją sto lat temu od mamy, kiedy uczyła się gotować. Jest wydana na strasznym papierze, z fatalnymi zdjęciami, a Kazimierz jest nią zafascynowany.

Jakie jeszcze książki lubi teraz oglądać?

JJ: „Co za ptak robi tak?” Marii Szajer, „Księgę dźwięków” Soledad Bravi, „Kto zjadł biedronkę?” Hectora Dexeta, Pajączka i Bardzo głodną gąsienicę Erica Carle’a. Lubi też trzy książeczki Joanny Bartosik „Raz, dwa, trzy – patrzymy”, „Raz, dwa, trzy – słyszymy”, „Raz, dwa, trzy – mówimy”. Bardzo podoba mu się Już jadę! Herve’a Tulleta. To książeczka bez tekstu. Na obrazkach jest samochodzik, który jedzie przez góry, przez las, przez miasto, aż w końcu dojeżdża do mamy, wyskakuje z niego Kazik – tak to sobie opowiadamy – i daje mamie buziaka. Często ogląda też „Pociągiem” Vincenta Bourgeau. W zasadzie wszystkie książki, które teraz wzbudzają jego zainteresowanie, są bez tekstu. Kiedy był jeszcze zupełnie malutki, pierwszym hitem były karty kontrastowe „Oczami maluszka” z Sierra Madre, które bardzo lubił oglądać i podgryzać, gdy wychodziły mu zęby.

FS: Mamy taką obserwację, dotyczącą nie tylko książek, ale też różnego rodzaju gadżetów, że jest dużo produktów dla dzieci, które cieszą dorosłych, a dzieci już niekoniecznie.

JJ: Jest taka bardzo znana japońska książeczka autorstwa Katsumiego Komagaty. W teczce są karty z białymi i czarnymi kształtami oraz okienkami. Możesz te ukarty układać w różny sposób, dzięki czemu pojawiają się mniejsze lub większe trójkąty, mniejsze lub większe kwadraty, mniejsze lub większe kółka… Nazywa się Pierwsza książka, ale zrobiona jest z papieru, a w momencie, gdy wzbudza zainteresowanie dziecka, to taki czas w jego życiu, kiedy wszystko zjada, ściska w piąstkach, co też zrobił Kazik… Dlatego lepiej sprawdziły się te sztywne karty kontrastowe „Oczami maluszka” niż japońska „Pierwsza książka”, która co prawda pojawia się regularnie na wszelkich targach designu, ale nie wytrzymuje „czytania” przez niemowlaka. Mamy też taką książkę długą na kilka metrów – Lokomotywa / IDEOLO. Na czarno-białych ilustracjach przedstawione są wagony, a w nich zwierzęta, fortepiany, owoce, ale też broń, czołg czy ludzie…

FS: To ma uświadamiać dziecku, że świat nie jest tylko dobry, ale też zły. Pomijam już kwestię, o której można by dyskutować, czy mówić o tym w ten sposób, czy nie, czy kilkulatek powinien widzieć ludzi upakowanych do bydlęcego wagonu, ale przede wszystkim problem jest taki, że podobnie jak ta japońska książeczka, tak i ta nie jest dzecioodporna. Rozłożysz ją raz i już jest zniszczona.

JJ: Dostaliśmy ją w prezencie. Rozwinęłam cały pociąg, ma może z sześć metrów, nagrałam to, wrzuciłam na Instagram, następnie złożyłam i postawiłam wysoko na półce. Jest naprawdę piękna edytorsko, ale nie dla dzieci.

Codziennie w księgarniach pojawiają się nowe książki dla dzieci. Jak dokonujecie wyboru? Ile można mieć książek o zwierzętach?

FS: Tyle, ile ma się pieniędzy. Granicą jest pojemność półek, no i zdrowy rozsądek.

JJ: Teraz na przykład przygotowujemy się do odstawienia pieluchy, więc w domu pojawiły się trzy książeczki o nocniku. Co ciekawe, tylko dwie z nich cieszą się powodzeniem. Wydawałoby się, że wszystkie są podobne, na ten sam temat, przeznaczone dla dzieci z tego samego przedziału wiekowego, a jednak ta jedna w ogóle nie wzbudza w Kaziku zainteresowania. Nie umiem tego wyjaśnić.

A jak jest u was z zabawkami, nie wpadliście w szał zakupów?

JJ: Trudno tego uniknąć. Mamy dużo zabawek. Sporo dostajemy od naszych rodzin, ale ja też mam słabość do kupowania ładnych rzeczy. Staramy się jedynie unikać zabawek z plastiku, chociaż nie jest tak, że w ogóle ich nie mamy. Hitem są u nas na pewno drewniane owoce i warzywa z rzepem w środku, żeby można było je „przekroić”, różne rzeczy do ciągnięcia, jak piesek, no i wszelkiej maści samochody, koparki i narzędzia… Jednak najważniejsza na świecie dla Kazika jest wiertarka i to niestety plastikowa, którą dostał od mojej mamy. Wszędzie z nami jeździ. Sama nigdy bym mu jej nie kupiła, bo wydaje się, że jest mało atrakcyjna, ale on ją uwielbia. Tak samo jak garnki, chociaż od swoich zabawkowych woli te prawdziwe. Bardzo lubi bawić się w gotowanie. Może przez tę książkę Kuronia?

Książki, zabawki… co jeszcze razem robicie, jak już jesteście po pracy?

JJ: Ja zabieram go na place zabaw, bierzemy ze sobą jego trzykołowy rowerek albo pieska do ciągnięcia, wiaderko na kamienie i oczywiście ciężarówkę-wywrotkę… Bardzo często jeździmy do mojej siostry, która ma czworo dzieci, mnóstwo zwierząt i duży ogród, więc zawsze coś tam się u niej dzieje ciekawego. Kazik uwielbia pieczenie i bardzo chce mi w tym pomagać, więc to też nasze stałe zajęcie. Podoba mu się również sprzątanie, szczególnie psikanie płynem na okna i odkurzanie. Filip twierdzi, że jest synem pedantycznej mamusi, ale chyba każde dziecko przechodzi fascynację sprzątaniem.

FS: Ja biorę go na rower. To jedyne miejsce, w którym potrafi naprawdę długo wysiedzieć. Kazik jest uzależniony od roweru nawet bardziej niż ja. A gdy my jedziemy w trasę, Julka może sobie na spokojnie poczytać.

Rozmawiała Dagmara Olesińska

Rozmowa ukazała się w 32. numerze „Rymsa”, fot. archiwum własne

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj