Pierwszy odruch jest taki: Precz z tą książką.
Drugi: Stój! To jest boskie! Posłuchajcie:
„Ja wychodzę po ciasteczka –
Rzekła mama do Juleczka,
– Sprawdzajże się tu przykładnie,
Nie ssij palców, bo nieładnie,
Bo kto palec w buzię tłoczy,
Zaraz krawiec doń wyskoczy
Z nożycami, zły okrutnie,
I paluszki niemi utnie”.
Ha! Znacie? Na pewno znacie. Ze swego dzieciństwa. Za to dziś już dziatwa musi szukać strachu w dziecięcych horrorach, bo rodzice zaprzestali ich nękać groźnymi opowieściami z morałem.
Juleczek oczywiście palce ssał, i oczywiście krawiec mu je uciął.
„Płacze Julek, żal niebodze,
A paluszki na podłodze”.
Książka pod przewrotnym tytułem „Wesoła gromadka” to antymoralizatorska makabreska lub moralizatorska groteska.Wyobrażam sobie jak powstawała. Bohdanowi Butence wpadło w ręce pudło starych zdjęć, pełnych portrecików słodkich dzieciaczków. A że każdy dzieciaczek to jednocześnie mały zarazek, Butenko wymyślił (myślę, że wymyślił) kapitalny patent: wszystko na odwrót.
I mamy dzieci, które nie są słodkie, rodziców, którzy nie są mądrzy, rzeczywistość, która karze bez zająknięcia. Butenko narysował jedenaście historii i do autentycznych (podobno, tak wynika ze wstępu, ale kto tam Butenkę wie) moralizatorskich wierszyków dla dzieci sprzed dekad.
Ta książka jest jak powieść szkatułkowa, w której z każdej szkatułki wyskakuje drwiący z nas diabełek. Na pierwszy rzut oka wygląda na autentycznie starą i poważną, nawet sentymentalną. Tymczasem wierszyki o występkach krnąbrnych dzieci są prześmieszne, groteskowe, absurdalne, soczyste. Każdego bohatera poznajemy najpierw z całkowicie starodawnego, stylowego, sepiowego zdjęcia. Potem widzimy go już „w obiektywie Bohdana Butenki”, z głupią miną, szelmowskim uśmiechem, okrucieństwem, złośliwością lub całkowitą niefrasobliwością wypisanymi na twarzy. Oprócz obciętych palców mamy też dzieci utopione, wpadnięte do studni, zagłodzone, odleciane razem z wichrem, spalone na popiół, kalekie…
Bawimy się przy tym szalenie, wymyślając jeszcze bardziej tragiczne zakończenia, które byłyby „słuszną przestrogą” dla wszelkich pomysłowych, „samych sobie winnych” dzieci.
Jak już się nacieszę samą treścią, to zaczynam znów wyobrażać sobie Butenkę: skończył pracę nad tomikiem moralizatorskich wierszyków, składa zapisane i zilustrowane karty w całość i chichocze do siebie. „Teraz dopiero się zacznie”…
Moje wydanie z Młodzieżowej Agencji Wydawniczej pochodzi z 1987 roku. Na Allegro znalazłam tylko jedną taką sztukę za… 50 złotych. Ale w księgarniach można dostać reprint sprzed kilku lat za połowę tej ceny.
Patrycja Maciejewicz – dziennikarka i redaktorka w „Gazecie Wyborczej”