Szymon Kloska, Smut(ecz)ek tropików, czyli zgredzie refleksje o podróżowaniu, [w:] „Ryms” nr 23, lato 2014.
Bez podróży nie byłoby literatury dla dzieci. Ba! Bez podróży pewnie nie byłoby literatury w ogóle. Wszyscy, czytając, dorastaliśmy w cieniu podróży, od klasycznych Odyseuszów i Donkiszotów, przez bohaterów Verne’a i Stevensona, po Tomków Wilmowskich czy północne opowieści Centkiewiczów.
Ciągła zmiana krajobrazu, otoczenia, napotkanych ludzi czy stworów, dość łatwy dostęp do przygody i odkrywanie – to chyba najważniejsze składowe podróżowania. Z tym że tak zdefiniowanego podróżowania już nie ma, wyszło nawet z książek, nie jako coś archaicznego i niemodnego, a raczej jako coś, co nie jest już możliwe. Odkrywanie pierwsze padło ofiarą współczesności. Lądów do odkrycia zostało niewiele, a odkrywanie ludów trąci fałszem. O przygodę zaś łatwiej w trakcie pierwszej samotnej drogi do/ze szkoły niż na wakacjach, które są dość szczegółowo zaplanowanym i z wyprzedzeniem zarezerwowanym odpoczynkiem. Inne typy podróżowania – te do małpiego gaju, do kałuży (pełnej traszek) na pobliskiej budowie czy na sąsiednie osiedle – zostały jeżeli nie kompletnie wyeliminowane, to mocno ograniczone przez względy bezpieczeństwa i manię zajęć dodatkowych czy inne cywilizacyjne nowinki i zmiany. A to te drobne przydomowe podróże były nie tyle ilustracją, co kontynuacją przeczytanych lektur.
Do tych wszystkich przykrych, przynajmniej z naszej zgredziej perspektywy, przemian dochodzi jeszcze dość niesamowita zmiana w świadomości ekologicznej. Mimo lig ochrony przyrody, tabliczek z napisem „szanuj zieleń” w naszym dzieciństwie za każdym rogiem krył się zakątek nieokiełznanej przygody. Do głowy natychmiast przychodzą mi liczne przykłady z własnego dzieciństwa: zniszczone jeszcze podczas wojny kamieniczki i nieużytki na warszawskich Bielanach, zaludnione przez czerwonoskórych pijaczków – dziś to elegancka dzielnica, mazurska łąka zasiedlona głównie, i okresowo, przez żurawie jest siedliskiem, już permanentnym, domków letniskowych, a ledwo zauważalne, wyzierające spod mchu czy zdziczałego sadu ślady obecności łemkowskiej w Beskidzie Niskim stały się oficjalnymi miejscami pamięci. Z drugiej strony, mali czytelnicy teraz są świadomi, że przyrody się nie podbija, a należy ją chronić. Tak jest nie tylko dzięki książkom ekologicznie zaangażowanym, jak komiksy Samojlika, przyrodnicze eseje Wajraka czy masowo dostępne reportaże Martyny Wojciechowskiej. Wątki ekologiczne pojawiają się wszędzie. I świetnie! Rzucenie w las butelki łatwo przychodzi tym, którzy wierzą w jego bezkres, w ludowe powiedzonko „nie było nas, był las”, a nie osobom świadomym jego wrażliwości i kruchości. Dla tych drugich owa butelka była zmorą dzieciństwa, bo kryła się pod listkiem, z którego wypełznąć miała jaszczurka, leżała na kamieniu przeznaczonym dla salamandry czy pod kawałkiem kory, z której wyjść miał jeż.
Ale wróćmy do podróży. Nie zniknęły one, oczywiście, bo jak się rzekło, bez nich nie byłoby książek. I tak popularne wśród dzisiejszych młodych odkrywców tytuły Kosika, Maleszki czy Rowling są przecież w dużym stopniu książkami o podróżach. W wypadku Kosika, który z całą świadomością wykorzystuje potencjał uprawianego przez siebie gatunku, to jest fantastyki naukowej, podróże odbywają się w najróżniejszych kierunkach, w tym w przyszłość. I ten kierunek wyprawy uległ istotnej zmianie, a mianowicie stał się realny. Nasze dzieci zasypywane są opowieściami o tym, jak to ongiś bywało, powstają książki („Wroniec” Jacka Dukaja), komiksy (cykl o Marzi Marzeny Sowy) czy gry planszowe (chociażby popularna „Kolejka”), które mają uzmysłowić, jak diametralnie inaczej wyglądał nasz świat te kilkadziesiąt lat temu. Ongi starcy przy żarzących głowniach wspominali tatarską hordę, jakby dopiero co tu była, dziś opowieść o latach 70. czy 80. to nie niedawne wspomnienie, a praca historyczna pełna przypisów i dygresji zaciemniających obraz. Ta pędząca nawałnica zmian umożliwiła niemożliwe – podróże w przyszłość. I bardzo dobrze, bo wygląda na to, że pokolenia, które dziś posyłamy do szkół i przedszkoli, będą miały lepsze pojęcie o tym, w jakim kierunku zmierza rozpędzona przez nas kula rozwoju technologicznego. Przynajmniej będą w stanie ustalić, czy ich własnym dzieciom potrzebne są do nauki tablety, a jeśli tak, to kiedy (…).
Cały tekst przeczytacie w najnowszym 23. numerze kwartalnika „Ryms”.