Torba zmalowana przez Wilkonia

0
1135

Janusz Pawlak, Torba, [w:] „Ryms” nr 29, wiosna 2017.

Kim jest Józef Wikoń, tłumaczyć nie trzeba, zwłaszcza czytelnikom „Rymsa”. Znamy go wszyscy. Każdy z miłośników artystycznej książki dziecięcej potrafi wymienić przynajmniej kilka wydawnictw ilustrowanych przez tego twórcę. Starsi doskonale pamiętają „W Nieparyżu i gdzie indziej” Anny Kamieńskiej, „Sześć grubych ryb” Hanny Januszewskiej czy napisaną przez Jerzego Ficowskiego „Maciupinkę”. A może zachowali w pamięci także „O kotku, który szukał czarnego mleka” z 1959 roku – pierwszą książkę z ilustracjami artysty od lat mieszkającego i pracującego w Zalesiu Dolnym. I wydane zaraz po „Kotku” „Pawie wiersze” Tadeusza Kubiaka, inspirowane rysunkami ptaków, które Wilkoń podziwiał podczas wakacji spędzanych w Łańcucie. Nieczęsty to przykład pisania książki do wykonanych uprzednio ilustracji. Zwykle bywa odwrotnie.

Młodsi czytelnicy mają przed oczami zapewne „Pana Tip-Top” Zbigniewa Żakiewicza, „Opowieść o dobrym Wilku” Petera Nickla, czy też książkę „Idzie wiosna” Józefa Ratajczaka.

Ale Wilkoń to nie tylko książki dla dzieci. To także wielokrotnie nagradzany „Pan Tadeusz”, Joyce, wiersze Staffa, wiersze Rilkego, „Don Kichot”… Zilustrował blisko dwieście książek. Mało tego: Wilkoń jest autorem szaty graficznej licznych podręczników szkolnych, kalendarzy, pocztówek. Jego nazwisko znane jest dobrze amatorom Melpomeny, pracował bowiem także dla teatru, opracowując scenografie wielu przedstawień. Rzeźbi, tworząc fantastyczne, wykonane w drewnie zwierzaki, zasiedlające jego arkę i pieszczotliwie zwane przez licznych miłośników „wilkoniami”. Artysta jest – jak zwykło się w takich razach pisać – laureatem wielu prestiżowych nagród i wyróżnień, a jego prace znajdują się w licznych kolekcjach w kraju i za granicą.

To wszystko są fakty powszechnie znane. Ja chciałem wydobyć na światło dzienne przedmiot z marginesu twórczości mistrza Wilkonia. Starsi czytelnicy pamiętają na pewno majowe kiermasze książki. Imprezy organizowano w większych i mniejszych miastach pod nazwą Dni Książki lub, bardziej oficjalnie, Dni Kultury, Oświaty, Książki i Prasy. Na placach i skwerach pojawiały się wtedy stragany, gdzie w sobotę i niedzielę można było znaleźć nierzadko trudne do zdobycia tytuły i skorzystać ze sposobności, by podsunąć kupiony egzemplarz autorowi, który chętnie wpisywał stosowną dedykację.

Pamiętam doskonale kiermasze w Warszawie w latach sześćdziesiątych; stoiska ustawiano w Alejach Ujazdowskich, później wokół Pałacu Kultury. Książki pakowano w papierowe torby opatrzone często znakiem firmowym oficyny wydawniczej lub hasłem typu „Książka dla każdego”. Kłopot mieli ci, którzy dokonali większych zakupów. Wypełnione książkami torby rwały się, a papierowe uszy nie wytrzymywały nadmiernego ciężaru. Sam wielokrotnie miałem ten problem i do domu wracałem, tuląc do piersi – niczym największy skarb – pachnące farbą drukarską tomy w podartej torbie.

A co to ma wspólnego z Wilkoniem? Wiele. Leży przede mną kiermaszowa torba z lat sześćdziesiątych. Niewiele takich przetrwało. Spełniwszy swoją rolę, trafiły do kosza na śmieci lub, wraz z gazetami, do skupu makulatury. Ta zachowała się w całkiem dobrym stanie, niewielkie załamania i drobne naddarcia stanowią jedynie patynę należną zabytkom z dawnych czasów. Należała do Urbańczak Krystyny – tak podpisała się na dolnym marginesie jej właścicielka, a pod swoim nazwiskiem postawiła datę 14 czerwca 1965 roku, co pozwala precyzyjnie datować to znalezisko. Barwne kompozycje na obu stronach torby wykonał – jak wszyscy się domyślają – Józef Wilkoń.

Patrzy na nas szeroko otwartymi oczami krokodyl wyposażony we wszystkie atrybuty właściwe swojemu gatunkowi. Zygzakowato ułożone ciało gada przypomina swym kształtem błyskawicę. Z paszczy wystaje, niczym piła do drewna, rząd ostrych zębów, a na grzbiecie zaznaczono sterczący grzebień biegnący wzdłuż pleców zwierzęcia. Krokodyl wsparty jest mocno na szeroko rozstawionych nogach. Ale nie budzi grozy, raczej wywołuje uśmiech – a to dzięki prostym, nieco naiwnym środkom plastycznym. Kompozycja przypomina wycinankę z kolorowego papieru, a wycinankowy krokodyl przecież nie gryzie.

W górnej części rysunku, w okolicach ogona, wkomponowano napis „Książki dla dzieci”. Wokół kompozycji artysta pozostawił szerokie obramowanie; na bocznych listwach umieścił zdobniki w formie krótkich, równoległych kresek; część z nich zakończono prostokątnymi polami z odbitymi pojedynczymi literami. Na dolnym marginesie widnieje nazwa wydawnictwa: Biuro Wydawnicze „Ruch”.

Na obu stronach torby umieszczono niemal tę samą kompozycję, warianty różnią się drobnymi detalami rysunku i bordiury oraz kolorystyką. Na jednej stronie mamy niebiesko-żółtego krokodyla na czarnym tle, na odwrocie krokodyl jest czerwono-czarny, a tło żółte. Przy prawej krawędzi widnieje sygnatura artysty. Całość dopełnia dwoje uszu wykonanych z brązowawej, surowej tektury. Wklejono je od wewnątrz w górnej części torby i wystają poza jej krawędź.

Można zapytać, czemu tyle słów poświęciłem zwykłej papierowej torbie na książki. Odpowiedź jest prosta: bo to nie jest zwykła torba. To małe cudeńko będące pięknym przykładem grafiki użytkowej lat sześćdziesiątych. To kolejny dowód na to, że wielki artysta może być mistrzem, realizując nawet małe, ulotne projekty. I – last but not least – to moje tutaj dzisiejsze pisanie jest wyrazem radości i wdzięczności dla losu, że pozwolił przetrwać tej „zwykłej torbie na książki” ponad pół wieku i zaprowadził ją – nieznanymi ścieżkami – na mój stół. I że mogę się uśmiechać do zygzakowatego krokodyla.

Janusz Pawlak – antykwariusz w Krakowie, z wykształcenia matematyk, miłośnik dawnej i współczesnej książki dziecięcej, kolekcjoner komiksów.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj