Inni

0
1615

Idą inni. Wybierają ścieżki zasypane liśćmi. Ich szuranie ma w sobie coś dziecinnego. Czasem coś podniosą – kamień albo kapsel. Są rozkojarzeni, to cecha gatunku. Nie będą pamiętać o twoich urodzinach. Jeśli liczysz na to, że zapytają o twoją wizytę lekarską – będziesz rozczarowany. Nie pamiętają o własnej. Rzadko bywają odważni w tak zwanym prawdziwym życiu. Chociaż raz na jakiś czas pojawi się jakiś Ołeh Sencow, który odmówi jedzenia w putinowskim więzieniu i powie: nie boję się i chcę być wypuszczony jako ostatni. Let my people go! Zazwyczaj innych może przestraszyć zwykły wybuch, płacz dziecka albo spotkanie autorskie. Inni mogą wydać się gburowaci, zarozumiali, nadęci. Kiedy przechodzisz obok ich stolika – nie będą zagadywać, zapraszać. Nie potrafią. I wolą nie. Nieśmiali są, rozbici, przepaleni. Na wszelki wypadek wzrok wbijają w blat. Na wszelki wypadek zamawiają podwójnie. Może im alko poświeci, przytuli od środka, ośmieli. Nie myśl, że nie mówią dzień dobry, bo tak są protekcjonalni, raczej przypuszczam: za długo wczoraj siedzieli. Nie umieją zachować higieny pracy. Wzrok im się pogarsza w kolosalnym tempie. Znowu zgubili okulary. Inni, rozumiesz, tylko udają, że idą. Są lekko odklejeni i jedno ich ciało zostało pewnie przy kompie, drugie z narzeczonym lub narzeczoną przeciąga przemiłą chwilę.

Innym śnią się koszmary inne: że nie dostają nagrody, że strony ich książek są puste. Że wreszcie wpadają na ten jeden genialny pomysł, który zmienia wszystko. Śnią, że są kochani i chciani. I mogą przestać się wpraszać. Inni raz na jakiś czas fantazjują, że przestają pisać i zajmują się czymś, co usprawiedliwia ich miejsce na Ziemi. Na wiersze i tak nikt nie czeka – myślą inni. – To po co.

Ich proza zdycha w kąciku, podczas kiedy proza aktorek, podróżników, polityków, detektywów, joginek, reporterów – ta proza robi wydawcom piękne prawdziwe pieniądze. Spacerując po targach książki, inni patrzą zazdrośnie na kolejki do prezenterek telewizyjnych TVN. A jednak żywią na dnie swoich serc czarnych małą, utrzymującą się przy życiu pogardę, i nigdy by się nie chcieli zamienić. Raz się czują punkami, śpiewają straceńczą piosenkę. Czasem są królami jakiejś nieobjętej Ziemi, sentymentalni się stają, patrzą na swoje zgliszcza. W pewnym sensie ich pragnienia się wykluczają. Dlatego inni są często smutni. Czasem palną jakiś traktacik i zdają się sobie na przemian śmieszni i piękni, mądrzy i durni.

Wydaje się, że zdania nie umieją poskładać. Ponieważ nikt tak długo nie składa zdania jak oni. To dla nich zadanie nie do rozwiązania. To dla nich zadanie z nieskończoną ilością rozwiązań. I jakim problemem jest dla nich język polski! Nie śmiej się z innych: długo montują zwykłego esemesa – tekst nigdy nie jest niewinny! Potem zamartwiają się, czytają wiele razy to, co komuś wysłali. Wyobraźmy sobie: bywa to jednak męczące. I tak, nie są to problemy globalne: podejmując decyzję, inni nie zbawiają nikogo, nie wpływają na jakość służby zdrowia, system edukacji ani jakość usługi w gabinecie posła. Ich dylematy pozostają zwykle bardziej lokalne. Ale zdarza się, że psim swędem ich mały tekścik, wypocony po zbyt tłustym obiedzie, ich wierszyk niepotrzebny nikomu, ich zbyt patetyczne porównanie, metafora solarna, którą chyba powinni wyrzucić – że to z ludzi zrobi innych na chwilę. Przytrzyma przy monitorze, rozśmieszy, zagada. I wtedy ludzie wybiorą ścieżkę innych, wejdą w liście, żeby głupio poszurać. Całkiem bez sensu się wzruszą. Zgubią się między cynizmem i blazą. Przeżyją mały regresik. Ulica im się poszerzy. Dziwnie im będzie przez chwilę. Potem znów nie będą widzieć innych. Ich tendencji do gromadzenia, ich nietaktów, ich małej śmiesznej próżności, ich wynurzeń, które chodzą na allegro za dwa złote w koszulkach poplamionych sokiem pomarańczowym.

Agnieszka Wolny-Hamkało, felieton z najnowszego numeru „Rymsa” nr 33

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj