Reformator. Marcin Luter

0
1901

„Reformator. Marcin Luter”
scenariusz: Michał Rzecznik
ilustr. Piotr Nowacki
Wydawnictwo Widnokrąg, 2017

Praca bohatera nigdy się nie kończy, czyli ”–ator” nad miarę epoki

Jeżeli chcemy stworzyć współczesnego bohatera, musimy zadbać nie tylko o motywację, skłaniającą go do podjęcia heroicznej walki o przywracanie ustawicznie naruszanego ładu w świecie, na którego straży honorowo i bezinteresownie będzie skłonny stanąć. Musimy zadbać nie tylko o jego ponadludzkie zdolności bądź ich ekwiwalent w postaci wyprzedzającego najnowsze osiągnięcia technologiczne wyposażenia. Musimy dać mu to coś, co będzie wyprzedzać jego obecność, co będzie pierwszym ostrzeżeniem dla potencjalnych złoczyńców, co zwiąże się z nim echem jego wyczynów, czyli będzie patronować powtarzanej i przetwarzanej przez wybawionych oraz ukaranych opowieści. Musimy dać mu Imię.

W okresie prosperity kaset VHS dla wymienionych wyżej celów niepomierne zasługi położył łaciński sufiks –ator. Stał się edytorem postaci nacechowanych wyjątkową kategorycznością działania. Terminator. Predator. Likwidator. Znaczeniowo nic więcej jak „wykonawca-danej-czynności”, ale brzmi… ho, ho. Tabliczka z napisem „Danger!” staje się zbędna.

Jednak zwołanie zbiórki tych z reguły działających samotnie osobników, połączone z odczytaniem listy obecności, daje efekt podobny do imiennej prezentacji wszystkich mieszkańców wioski Asteriksa. Tabliczka z napisem „Laugh!” staje się równie zbędna. Najdobitniej poczułem obosieczność tego mechanizmu podczas omawiania klasycznego tekstu W. Proppa Morfologia bajki (pozdrowienia dla dr Agnieszki Fulińskiej!), gdy pojawienie się donatora (gwoli ścisłości to nazwa funkcji, nie imię) sprowokowało spontaniczną grę (oczywiście przeprowadzoną poza głównym tokiem zajęć), której celem stało się podanie słowa jak najbardziej absurdalnego w kontekście przedmiotu dyskusji, a zawierającego tę jakże pobudzającą wyobraźnię słowotwórczą końcówkę. Pierwsze miejsce zajęli wówczas wespół Karburator i Saturator.

Moja dygresja miała wszak tylko przygotować czytelników na nadejście bohatera, którego losy możemy poznać na nowo po pięciuset latach (!) w komiksowej odsłonie: proszę Państwa, oto REFORMATOR!!!

Nie, nie brnijmy w kalambury. Nie chodzi o osobnika, którego misją byłaby agitacja społeczna (Agitator!) celem wykazania walorów naznaczonego etykietką pruderii typu damskiej bielizny. Pod tym imieniem, wykorzystującym bezbłędnie zarówno cały potencjał zwięzłości i jasności wykonawczej jak i humor, nieuchronnie wydobywający się z ustawienia samego słowa w zacnym szeregu zaciągniętych dotychczas pod sztandar kultury popularnej „-atorów”, kryje się Marcin Luter.

W swoim pomyśle na „odbrązowienie” jego postaci i jednoczesne wykazanie wkładu reformatorskiej działalności Lutra w kształtowanie się nowożytnej świadomości autorzy – Michał Rzecznik i Piotr Nowacki – zastosowali metodę bliską wszystkim, którzy poza hitami z VHSów oglądali z nie mniejszymi emocjami ponadczasowe serie animowane Alberta Barille’a z cyklu „Było sobie”…/ „Byli sobie”… Prosta, czytelna kreska, stosowny do tematu humor, obrazowo i przystępnie ujęte fakty, tworzące akcję o przebiegu kontrolowanym przez narratora, odpowiedzialnego też za zestawienia pojawiających się danych i konkluzje. W „Reformatorze” rolę niezapomnianego Mistrza o bujnym zaroście pełni sam Marcin Luter.

Jego opowieść o samym sobie i swym dziele odbywa się na czterokadrowych planszach (odstępstwa są nieliczne i służą uwypukleniu przedstawianych za ich pomocą kwestii, jak pięć zasad protestantyzmu), gdzie przy całej oszczędności rysunku udaje się zrobić więcej niż schematycznie zilustrować życiorys Lutra, bo również uchwycić nastrój „jesieni średniowiecza” i przybliżyć młodemu odbiorcy podłoże ruchu reformacyjnego. Towarzyszą temu często świadome anachronizmy (mój ulubiony to ujęta w formie komentowanego przez Lutra wykresu słupkowego idea odpustów) i kolokwializmy, co można odbierać nie tylko jako zabieg mający uatrakcyjnić niezmienny od pięciu stuleci przekaz, ale dowód jego żywotności; jest w tym zabiegu siła, nazwijmy ją wedle uznania, ewangelizacyjna czy edukacyjna, która nie budzi mojej nieufności i nie maskuje jedynie ideologicznych płycizn.

Śmiałym pomysłem autorów jest rozmieszczenie plansz tylko na wierzchnich stronach kartek – spodnie części zajmują „przypisy”, objaśniające istotne dla pełnego zrozumienia treści terminy i zjawiska oraz przybliżające sylwetki wzmiankowanych postaci historycznych. Są one zredagowane w sposób nie uwłaczający inteligencji czytelnika, a ich ulokowanie zrozumiałem pełniej, gdy komiks czytał mój dziewięcioletni syn. W jednej z recenzji spotkałem się z zarzutem, że to przeskakiwanie od treści do notatki o encyklopedycznym rodowodzie zaburza płynność lektury (sam też, chcąc pozostać w zgodzie z własnym czytelniczym sumieniem robiłem w ten sposób). Ale dziecko, przynajmniej moje, skupia się wpierw właśnie na „obrazkowej akcji”, odruchowo pomijając wyodrębnioną, tekstową część po lewej stronie, za to unika przytłoczenia alternatywnym rozwiązaniem, jakim byłoby rozmieszczenie wszystkich informacji w formie klasycznego przypisu w dolnej części strony bądź słowniczka, który, siłą rzeczy, objętościowo zająłby niemal połowę książki. A ciekawość, po zaspokojeniu potrzeby akcji, każe mu wrócić do owych przypisów, choćby prosząc rodzica, by mu je przeczytał.

Akcję zaś autorzy, wycofujący się skromnie za postać Lutra, prowadzą w sposób pozwalający starszemu czytelnikowi snuć analogię ze schematem komiksowego superbohatera: naznaczenie przez los? Piorun! Życiowa misja? Reformacja! Perfidny antagonista? XVIwieczny kościół! Nowinki technologiczne? Druk! Wykluczenie ze społeczeństwa? Banicja! Ukrywanie tożsamości? Rycerz Jerzy! Logo? Luterańska róża! Kluczem wszak pozostaje „kodeks honorowy”, czyli pięć zasad protestantyzmu.

I jeszcze coś, co uzasadnia w moim odczuciu wybór formy narracji i usubtelnia wymowę komiksu – oto Marcin Luter, opowiadający o swoim życiu z perspektywy zamkniętej w ziemskim wymiarze historii, daje dzięki zabiegowi autorów sygnał, że osiągnął to, w co uwierzył za życia, cieszy się zbawieniem, ale i nie ustaje w działaniu. Taką wymowę ma finalny, całostronicowy kadr, na którym Reformator mówi: Ale to jeszcze nie koniec.

I niech sczeznę, jeśli nie można postawić tej kwestii w sąsiedztwie słynnego I’ll be back Terminatora. I potraktować dowcipnej parafrazy całkiem poważnie, podobnie jak humanistycznego wymiaru zasad luteranizmu, bez względu na przynależność wyznaniową. Reformator skutecznie przypomina dziś o ich ogólnodostępności.

Łukasz Łęcki

Informacja wydawcy:

„REFORMATOR. Marcin Luter” to opowieść graficzna dla dzieci i młodzieży w wieku 10-13 lat, gdzie na 100 stronach poznajemy życie i dokonania Marcina Lutra. Narratorem jest sam Luter, który prowadzi nas przez labirynt epoki, w której przyszło mu żyć.

Plansze z zabawnymi kadrami w podziale na cztery opowiadają chronologicznie historię Marcina Lutra, natomiast między planszami znajdują się najważniejsze hasła, pojęcia oraz definicje doprecyzowujące wydarzenia i fakty opowiedziane obrazem i dymkami. Wszystko to składa się na opowieść o przełomie średniowiecza i renesansu, o budzeniu się nowych humanistycznych idei.

Marcin Luter zapoczątkował ogromne przemiany społeczno-kulturowe. Publikacja historii Marcina Lutra zbiega się z 500. rocznicą Reformacji (1517-2017).

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj