„Zjadamy banany”
tekst i ilustr. Katie Abey
przeł. Patrycja Zarawska
Papilon, 2019
wiek: 3+
Do każdego rodzica, który kiedykolwiek zmagał się z tym, żeby jego dziecko coś zjadło: ta zabawna książka jest dla CIEBIE!” – takie oto słowa zachęty widnieją na okładce bardzo oryginalnej książeczki “Zjadamy banany”.
Jestem mamą niejadka. Znam wzdychania pediatrów, gdy po raz kolejny zaznaczali w książeczce zdrowia 3 centyl. Nieobce są mi pytania rodziny, znajomych oraz nieznajomych: “Kiedy on w końcu zacznie jeść?”, “Dlaczego prawie nic je?”, “Czemu jest taki chudy”? Dzielnie stawiałam czoła propozycjom podania cukierków lub pączka, żeby zjadł cokolwiek i trochę utył. Ze spokojem odwiedzaliśmy poradnie żywieniowe, do których kierowali nas kolejni lekarze. Mimo wielu serdecznych porad nie wpychałam w dziecko jedzenia przed tabletem. Zjedzenie czegokolwiek nie było też nigdy warunkiem spełnienia jego pragnień. Od zawszę daję mu w tym temacie spokój i wolność. Proponuję, pokazuję, ale decyzja, czy coś zje należy zawsze do niego. Są tygodnie, w których je tylko jogurt z kaszą i jabłko, ale zdarzają się czasem takie dni, w których zje hummus, buraki i kotleciki z ciecierzycy. Jego dieta jest niestety najczęściej bardzo monotonna, selektywna i pozbawiona warzyw. To, co jada, mogłabym wymienić spokojnie na palcach obu rąk.
Ten przydługi i bardzo osobisty wstęp ma uwiarygodnić moc tej książeczki! Nie muszę bowiem wspominać, że gdy tylko przeczytałam opis na okładce, natychmiast przystąpiłam do wspólnej z synem lektury. Każda strona to zwariowane i niezwykle zabawne rysunki przedstawiające zwierzęta i najróżniejsze jedzenie. Można wspólnie szukać i liczyć banany (a także dyskutować, czy lama przebrana za banana się liczy czy też nie?), rozpoznawać na targu ulubione owoce, sprawdzić, z czym dinozaur lub rekin wcinają naleśniki, podpatrzeć dodatki do kanapek (lamapka rządzi!), opowiedzieć, które warzywa już się próbowało (lama w warzywnym wydaniu to lamokado) czy też odkryć najlepszy sposób na wcinanie spaghetti. Każda strona to pretekst do rozmowy o jedzeniu, ale też i źródło prostych inspiracji, jak makaron z cukinii, pizza ze szpinakiem, frytki z czekoladą czy rybonaleśnik. Wspólna lektura dała nam możliwość porozmawiania o tym, co lubimy, czego moglibyśmy spróbować. Po kilku dniach jadłospis mojego malucha rozszerzył się o naleśniki z bananem, pomidorową z makaronem i kanapkę z żółtym serem. Dla nas to efekt „wow”!
Książkę polecam nie tylko niejadkom. Jest zabawna, kolorowa, nieoczywista. Mnogość szczegółów pozwala dzieciom ćwiczyć spostrzegawczość. Nietypowe zestawienia składników rozszerzają horyzonty smakowe nie tylko najmłodszych. Całość zaś zakończona jest humorystycznym wierszykiem, który rodzicom daje nadzieję, a dzieci uczy, że upodobania kulinarne mogą być zmienne. Jedzenie dzieci to często temat ciężki, stresujący, będący źródłem lęków rodziców i napięć przy wspólnych posiłkach. Ta książka wnosi w ten czasem trudny świat dużo koloru, lekkości, humoru i dystansu. Zdecydowanie warto po nią sięgnąć.
Dorota Wojdak