KOC – Klub Osobników Czytających, w którym bardzo różni kulturalni czytelnicy dzielą się z „Rymsem” wspomnieniami ze swoich niepokojących, obrazoburczych, poruszających, wzruszających lektur dzieciństwa i wczesnej młodości. W części piętnastej: Hanna Diduszko.
Pokój dziecinny we wrocławskiej kamienicy przy ulicy Szczęśliwej (dawniej Augusta Strasse) był ogromny. W rogu ulokował się kaflowy piec (kiedyś wpakowałyśmy do niego z siostrą pudełko starych kasztanów; ależ kanonada! Strzelało, huczało! Biedny piec trząsł się w posadach!). Lubiłam siedzieć przy nim z książką na małym stołeczku, który zrobił mi dziadek. Gdy przenosiłam stołeczek nieco dalej i stawiałam go pod ścianą, mogłam wspiąć się i sama sięgnąć na regał, nawet na jego najwyższą półkę. Stały tam książeczki i książki. Niektóre znałam na pamięć. Czytała mi je mama i babcia, i siostra, gdy byłam zupełnie mała. Ale w pewnym momencie zaczęła istnieć tylko jedna – „Mała księżniczka” F.H. Burnett (teraz wciąż ten sam egzemplarz, mocno nadszarpnięty zębem czasu, stoi na regale z książkami w naszym wiejskim domku).
Co takiego zaczarowało mnie w „Małej Księżniczce”? (czytałam tę książkę wielokrotnie – po raz pierwszy, gdy miałam niewiele więcej niż osiem lat…). Może niezwykłość wyobraźni Sary, która potrafiła ożywić lalkę, rozmawiać z nią i żyć na granicy jawy i snu? Może dramatyzm i niezwykłość losów „małej księżniczki”? Może przeczuwałam (pewnie jeszcze nie rozumiejąc), jak ważne jest to, że moja rówieśniczka (akcja powieści rozpoczyna się, gdy jej bohaterka ma osiem lat) obroniła swoją godność, dobroć i szlachetny charakter nawet wówczas, gdy musiała zmagać się z biedą, szyderstwami i poniżaniem przez okrutnych dorosłych (szczerze nienawidziłam właścicielki pensji – bezdusznej panny Minchin!) i bezmyślne w swej głupocie koleżanki (Lawinia była moim osobistym wrogiem). Jako ośmio-, dziewięcioletnia czytelniczka współczułam bohaterce (gdy w nędznej sukienczynie – jakże obrazowo zmiana jej stroju została narysowana przez ilustratora! – brnęła z ciężką torbą przez zimne ulice Londynu), cieszyłam się i zdumiewałam razem z nią (wielokrotnie wracałam do rozdziału „Czary”, w którym odrapane, zimne poddasze zmienia się w przytulny, ładny pokoik).
Potem fascynował mnie motyw próby, jaką zwycięsko przeszła Sara. Imponujące było to, że nigdy nie upadła na duchu, nigdy się nie poddała. Nie zmogła jej skrajna nędza. Była naprawdę twarda! Też tak chciałam! Podobało mi się to, że nie skupiała się na sobie. Nawet w najgorszych dla siebie momentach potrafiła wspierać innych – zahukaną pokojówkę Rózię, Ermengardę – niezbyt bystrą koleżankę z pensji, Annę – głodne dziecko ulicy. Z czasem uznałam, że Sara – dzięki dramatycznym losom i próbie nędzy, przez którą musiała przejść – dowiedziała się czegoś ważnego o sobie samej i o świecie. Dowiedziała się, że bogactwo i dobra materialne mogą zniknąć. Ale to nie ma znaczenia. I bez nich można pozostać głęboko dobrym i mądrym człowiekiem, bo prawdziwa dobroć nie wiąże się ze statusem materialnym. Mieszka w sercu. Szacunek dla innych ludzi też nie ma nic wspólnego z majątkiem, czy statusem społecznym. Mieszka w umyśle, rozumiejącym, że trzeba nań zasłużyć szlachetną postawą wobec innych – słabszych, wykluczonych, biedniejszych… Podobało mi się też, że autorka (narratorka) mówi o Sarze z powagą, że rozumie i podkreśla jej dojrzałość, że mała dziewczynka jest opisywana tak, jakby była dorosła. „Mała księżniczka” przyniosła mi zatem z jednej strony mądre przesłanie (wciąż żywe, wzbogacane i weryfikowane zarówno przez życie, jak i późniejsze lektury), z drugiej – formę. Bo powieść F.H. Burnett to pięknie opowiedziana, ciekawa, głęboko poruszająca emocje i myśli historia, z poważnie, bez protekcjonalizmu potraktowaną małą bohaterką. No i ilustracje – subtelne, finezyjne, zapadające w pamięć…
„Małą księżniczkę” poleciłam latem mojej niespełna dziewięcioletniej wnuczce (wielbicielce „Harry’ego Pottera”). Kaflowy piec wewnątrz wiejskiego domku pozostał chłodny. Nie można było eksperymentować z kasztanami, ani z szyszkami… Nie można było jeździć na rowerze. Ba! Trudno się było ruszać. Lato 2015 roku było morderczo upalne. Wnuczka trochę się krzywiła („nie lubię takich starych, pożółkłych książek; kartki wypadają!”), ale gdy już zaczęła czytać, nie mogła się oderwać. Niedawno rodzice kupili jej „Małą księżniczkę” w z znanej mi z dzieciństwa wersji. (Wydawnictwo Dwie Siostry wznowiło powieść angielskiej pisarki w klasycznym przekładzie i z ilustracjami Antoniego Uniechowskiego!). Książka nie jest stara ani pożółkła. Kartki nie wypadają. Na okładce delikatnie nakreślona Sara Crewe jak dawniej sięga po lalkę…
„Mała księżniczka” znów zamieszkała na półce z książkami w pokoju dziecinnym. Bywa otwierana często. Tym razem na warszawskim Mariensztacie.
„Mała księżniczka”
F. H. Burnett
il. A. Uniechowski
Warszawa 1956, Nasza Księgarnia
Hanna Diduszko – z wykształcenia polonistka. Autorka materiałów dydaktycznych i informacyjnych z zakresu programu edukacyjnego Filozoficzne dociekania z dziećmi i młodzieżą. Pracowała z małymi dziećmi, młodzieżą i dorosłymi. Koordynowała prace nad polskim wydaniem Europejskiej Filozoficznej Gazety dzieci „100”. Pełniła funkcję prezesa Stowarzyszenia Edukacji Filozoficznej Phronesis. Od pięciu lat kieruje Biblioteką im. Haliny Rudnickiej – Oddziałem Muzeum Książki Dziecięcej.