KOC: Ja, Indianka

0
1917

KOC – Klub Osobników Czytających, w którym bardzo różni kulturalni czytelnicy dzielą się z „Rymsem” wspomnieniami ze swoich niepokojących, obrazoburczych, poruszających, wzruszających lektur dzieciństwa i wczesnej młodości. W części dwudziestej szóstej: Tatiana Audycka-Szatrawska.

Nie sądziłam, że pytanie o książkę dzieciństwa odczuję jako intymne. Mam wrażenie, że wyliczając te tytuły, w jakiś sposób się odkrywam. Przyznaję się tym samym do tego, co pobudzało moją wyobraźnię, w kogo byłam jako dziecko zapatrzona, – i wreszcie – co mnie ukształtowało, gdyż to, jaka jestem, w pewnym sensie zawdzięczam ich lekturze.

A więc dobrze – odkrywam się. Na początku jednak sprostowanie. Nie jestem w stanie wybrać tej JEDNEJ, bo takiej nie było, raczej wiele książek na JEDEN temat. Moja przygoda z książkami o Indianach zaczęła się od Karola Maya. Imię Winnetou odmieniałam wtedy przez wszystkie przypadki. Gdyby nie to, że moja przyjaciółka miała długie włosy, a ja krótkie, to w podwórkowych zabawach to ja byłabym swoim bohaterem. A tak przypadła mi rola Shatterhanda, niemieckiego przyjaciela Winnetou (pisze się, że to alter ego autora). Niestety, argument, że to ja mam ciemne włosy i co z tego, że są krótkie, nie trafiał. Radośnie uzależniałyśmy się od indiańskiej historii, co przejawiało się np. stworzeniem mapy okolic naszego podwórka, w której wszystko, co się dało, nazwałyśmy w duchu powieści Karola Maya. By być autentycznymi w zabawie, włączyłyśmy do niej nasze psy, które nosiły imiona koni ukochanych bohaterów (m.in. Hatatitla, ale nie pamiętam, czy tak nazywał się koń Winnetou czy Old Shatterhanda). Każdy spacer kończyłyśmy spontaniczną przebieżką ul. Pretficza we Wrocławiu, w której każda z nas była postacią z książki, psy – końmi, a świadkowie widzieli tylko rozszalałe panny, krzyczące „ia, ia!”. Tak to pamiętam.

„Winnetou”, „Skarb w Srebrnym Jeziorze”, „Old Surehand” to moje ówczesne czytelnicze biblie. W tamtych czasach dostępne tylko w bibliotece albo spod lady. Marzenie mojego dzieciństwa – mieć swojego „Winnetou” (udało się kupić w wersji zeszytowej, niestety – niepełnej). W mojej wyobraźni wyglądał jak francuski Pierre Brice, aktor niemiecko-jugosłowiańskich filmów, które powstały na podstawie powieści Karola Maya. Jego wizerunek popsuł mi francuski serial, w którym wszyscy, także Indianie, mówili po francusku. Piękny język, ale imię Winnetou wymawiane jak „łinetuuu” trudno było mi zaakceptować. Moja miłość do Winnetou była niewzruszona, tak bardzo, że nie naruszył jej nawet fakt, iż Karol May nie był w Północnej Ameryce, przynajmniej przed napisaniem swoich słynnych westernowych powieści. Skąd ta miłość? Którego dziecka nie porwie przekaz o szlachetnej przyjaźni, lojalności, braterskiej i rodzicielskiej miłości, o wolności oraz odpowiedzialności za swoich i otoczenie? Romantyzm i pozytywizm w jednym, dla mnie – mieszanka wybuchowa, która wręcz ukształtowała mój światopogląd. Oczywiście nie bez znaczenia było to, że zostało to opowiedziano wartko, barwnie, uwodząco (wole tego nie konfrontować). Nie zgrzytało mi to, że mój bohater jest na wskroś europejski i że niewiele w nim z prawdziwego wodza Apaczów. Od pierwszych słów książki chciałam być jak Winnetou: przyjacielską, otwartą, odważną, stojącą po stronie słabszych, honorową… Nie wiem, czy mi się udało.

Karol May to podwaliny. Co było dalej? Dalej była pielgrzymka po bibliotekach, od szkolnej po dzielnicową, do której zapisałam się w poszukiwaniu książek o Indianach. Bo pewnie tak zostałam zapamiętana, jako ta, co wizytę zaczyna od pytania: „A czy jest coś o Indianach?”. Na szczęście było (przynajmniej przez jakiś czas). Trylogia „Złoto Gór Czarnych” autorstwa Krystyny i Alfreda Szklarskich to opowieść o dziejach Indian z plemienia Santee Dakotów. Po „baśniowym” Karolu Mayu dostałam dawkę sprawdzonej wiedzy. Autorzy opisali bowiem indiańskie wierzenia, zwyczaje, historię wojen międzyplemiennych i tych z białymi osadnikami. Trafiłam też na trylogię Longina Jana Okonia o Tecumsehu, jednym z najwybitniejszych wodzów i polityków indiańskich, który w 1805 roku utworzył Związek Oporu, konfederację plemion, której celem była walka z białym najeźdźcami. Jego doradcą był Polak, Ryszard Kos, który po powstaniu kościuszkowskim musiał emigrować za ocena, gdzie stanął po stronie Indian. Nie będzie zaskoczeniem, gdy powiem, że również stałam po stronie Indian? Tak bardzo całą sobą, że wiele lat później pokłóciłam się na śmierć i życie z kolegą z pracy, który twierdził, że Indian interesuje tylko woda ognista. Na półkach swojej biblioteczki znalazłam jeszcze książki Grey Owl (uchowały się przez lata, mimo licznych przeprowadzek), czyli Szarej Sowy, kanadyjskiego pisarza brytyjskiego pochodzenia, który opisywał kanadyjską przyrodę i życie jej mieszkańców: zwierząt, traperów i oczywiście Indian. Do dzisiaj „podróż do Kanady” jest na mojej liście marzeń. Niestety, nie znalazłam ani jednej powieści Jamesa Coopera, a przecież „Pięcioksiąg przygód Sokolego Oka” towarzyszył mi przez lata. Moją fascynację tym bohaterem dzieliłam z Iwoną, szkolną przyjaciółką, która kochała się w Unkasie, a ja w Sokolim Oku (w sumie to nie miałam wyboru). To że dobrze wybrałam obiekt swoich dziewczyńskich uniesień, przekonałam się po obejrzeniu filmu „Ostatni Mohikanin”, który powstał na podstawie książki. W rolę Sokolego Oka wcielił się Daniel Day-Lewis (najprzystojniejszy traper ever). Kto nie przeczytał o Sokolim Oku i Unkasie, ten niewiele wiele wie o przyjaźni.

O swoich książkowych fascynacjach z dzieciństwa opowiedziałam jakiś czas temu Uli Jankowskiej z warszawskiej księgarni „Jak wam się podoba”. „Takie chłopackie” – stwierdziła lekko zaskoczona. Być może, ale w czasach mojego dzieciństwa książkami o Indianach zaczytywały się również dziewczyny. I wiem, że dla jednej z nich na zawsze zostanę „jej Indianką”.

PS. Po podzieleniu się swoimi dziecięcymi fascynacjami, które towarzyszą mi w życiu dorosłym, Ula wyszukała dla mnie książkę „Native Americans” Edwarda S. Curtisa z wydawnictwa Taschen. Obrazkową.

Tatiana Audycka-Szatrawska – czytelniczka książek dla małych (i również dla dużych), które od kilku lat kolekcjonuje (od niedawna także stare). Miłośniczka ilustracji (przede wszystkim twórców książek dla dzieci). Wiceprezeska Polskiej Sekcji IBBY – Stowarzyszenia Przyjaciół Książek dla Młodych. W miesięczniku „Mamo, To Ja” (i nie tylko) doradza młodym rodzicom, jakie książki warto czytać (i dlaczego) dzieciom.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj