Inny, drugi, dalszy, różny… W ramach zajawki do kolejnego numeru (tak, tak, prace już wrą!), chcę się z wami podzielić siedmioma książkami, które w mniej lub bardziej dosłowny sposób traktują o inności. Opowiem wam o książkach, które ostatnio wpadły mi w ręce, z czego bardzo się cieszę, bo naprawdę są warte uwagi.
Jeśli potraktować temat dosłownie, a do tego dodać moją miłość do słów (mam nadzieję, że waszą również), to na początek proponuję książkę „Innymi słowy” Yee-Lum Mak, z ilustracjami Kelsey Garrity-Riley od wydawnictwa Egmont. Nie przeczytacie tego dzieciom od deski do deski, ani na dobranoc, nie znajdziecie też tutaj żadnej fabuły, ale za to znajdziecie zbiór pięknych, dziwnych, niepowtarzalnych słów z całego (no, trochę wyolbrzymiam, w środku znalazły się słowa w 18 różnych językach) świata. Inspiracją do powstania książki było portugalskie „saudade”, co oznacza „miłość, która pozostaje”, czyli tęsknotę za kimś lub czymś ukochanym, lecz utraconym. Czy to nie piękne, że gdzieś na Ziemi istnieje słowo, którym można określić to uczucie? Islandczycy na przykład, skakanie po kałużach nazywają „hoppipolla”. Zdarza wam się kupować książki i ich nie czytać, tylko zwyczajnie gromadzić je na półkach? Są tacy ludzie, prawda? Wyobraźcie sobie zatem, że Japończycy nazywają to zjawisko „tsundoku”. A przyszłoby wam do głowy, żeby wymyślić słowo „radljost”, co z islandzkiego oznacza „wystarczającą ilość światła by znaleźć właściwą drogę” albo co powiecie na słowo „mbuki-mvuki”, które z języka bantu oznacza „zrzucanie z siebie ubrań i tańczenie nago, żeby coś uczcić”? Trochę szkoda, że obok tak niezwykłych wyrazów znalazło się też parę mniej ciekawych, jak np. „brumous”, czyli z angielskiego „dotyczący szarych chmur i zimowych dni”. W ogóle mam takie spostrzeżenie, że za dużo jest angielskich słów w tej książce. Warto z kolei docenić to, że słowa, które znajdują się na jednej rozkładówce są ze sobą tematycznie powiązane. To też daje pole do popisu dla rodziców. Wydaje mi się, że warto spojrzeć na tę książkę nie tylko pod kątem śmiesznych ciekawostek, ale też jako inspirację do rozmowy z dziećmi o tych wszystkich stanach, uczuciach i zachowaniach, które dane słowo opisuje. Zwróćcie też uwagę na to, że z tych słów i ich definicji wyłania się pewien obraz nas, ludzi jako całości, jako społeczeństwa, a także charakterystyka mieszkańców innych części świata.
Różnorodność znajdziemy również w książce „Mama” Helene Delforge i Quentin Greban od wydawnictwa Media Rodzina. Jaką różnorodność mam na myśli? Mama to mama. Każdy ma swoją, a w gruncie rzeczy to one wszystkie są do siebie w pewien sposób podobne. Jak sądzicie? W tej książce z jednej strony znajdziecie teksty mówiące o tym, że każda matka tak samo kocha swoje dziecko, tak samo o nie dba, martwi się, walczy o jego dobro, pokazuje mu wartości, które chce mu przekazać… Z drugiej jednak strony ta książka opowiada o mamach całego świata, poznajemy na przykład kobietę żyjącą na sawannie, która mówi o macierzyństwie nieco innym od tego, które znamy, ale czy rzeczywiście jest tak inne? Sami musicie odpowiedzieć sobie na to pytanie. Każda rozkładówka to osobna historia, na każdej jest tekst i ilustracja, jest to zatem zbiór opowieści o najróżniejszych matkach, o ich dylematach, o ich codziennych trudach, o ich głębokiej więzi z dzieckiem, o tym wszystkim, czym jest macierzyństwo dla kobiety. Dodam, że naprawdę można się zachwycić malarskimi, nieprzesadzonymi i lirycznymi ilustracjami, które nie tylko są dopowiedzią do tekstów, ale są też historiami samymi w sobie.
O różnicach między dziewczynkami i chłopcami można mówić na miliony sposobów, jeśli nie na miliardy. Mam jednak wrażenie, że w tego typu książkach wiele rzeczy się powtarza, dlatego spodobało mi się podejście do tego tematu Katarzyny Minasowicz, czyli autorki książki „Mój przyjaciel niedźwiedź” opublikowanej przez Wydawnictwo Bajka. Wiecie, o czym jest ta historia? O tym jak różne są relacje dziewczynki i chłopca z ich niewidzialnym przyjacielem – niedźwiedziem. Książkę można, a właściwie trzeba czytać z dwóch stron. Z jednej Strony o swojej przyjaźni opowiada Felka, a z drugiej Felek. Wiadomo, życie małych dziewczynek nie jest łatwe, zresztą małych chłopców też nie jest łatwiejsze. Ale trudności, z którymi muszą sobie radzić, a zarazem pomoc, którą zapewnia im ich przyjaciel niedźwiedź jest zupełnie inna. Dziewczynkę może na przykład przestraszyć groźny pies czy malutki pająk, może też sobie nie poradzić z uniesieniem wielkiego, ciężkiego plecaka. Wtedy do akcji wkracza niewidzialny pomocnik, dzięki któremu Felka czuje się większa, silniejsza i odważniejsza. Z kolei Felek ma problem z uganiającymi się za nim dziewczynami, ze zjedzeniem obrzydliwego obiadu i bałaganem na biurku. On również może liczyć na pomoc niedźwiedzia. Bardzo spodobała mi się prostota tych dwóch historii, to w jaki sposób opowiada o inności dziewczynek i chłopców. Ktoś mógłby zarzucić autorce stereotypowe podejście, ale wydaje mi się, że byłaby to przesada. Oceńcie sami i podzielcie się z nami wrażeniami.
Na mojej liście nie mogło zabraknąć książki od wydawnictwa Nisza, stworzonej przez Zuzannę Frubę – „Gdzie jest lodziarz?” W końcu jest czerwiec, kalendarzowe lato właśnie wystartowało, dzieci świętują początek wakacji… W tej sytuacji lody to podstawa! Co się jednak wydarzy, kiedy lodziarza zabraknie? Mama, tata, dzieci, wszyscy każdego dnia wyczekują jego przybycia, ale on wciąż nie przyjeżdża, a lato przecież już stoi na progu. Bohaterowie czują się zagubieni w tej niecodziennej sytuacji. Dla mnie ta książka jest opowieścią o tym, co się z nami dzieje, kiedy sprawy toczą się inaczej niż zwykle, kiedy zostajemy brutalnie wytrąceni ze swojego schematu. Czujemy się wtedy zagubieni, pojawia się tęsknota, nie możemy się odnaleźć w nowej sytuacji i próbujemy szukać rozwiązań. Nawet gdy życie wraca na swoje tory, to taki wstrząs dobrze nam robi. Dzięki temu potrafimy spojrzeć na różne sprawy w świeży sposób, a także docenić to, co mamy. W tym przypadku bohaterowie zdają sobie sprawę z tego, jak ważnym elementem ich świata i ich definicji lata był lodziarz. Zuzanna Fruba opowiada tę historię za pomocą ciekawych ilustracji, składających się w dużej mierze z kolaży, co również wydaje mi się ciekawym sposobem na ukazanie inności, czy może dziwności świata i jego połączeń.
Kolejna książka wbrew temu, z czym może kojarzyć się jej tytuł, to duży format, który na pewno przykuje wasz wzrok. Mam na myśli „Kruszynkę” Remiego Courgeona od wydawnictwa Polarny Lis. Zwróćcie uwagę na to, że tytułowi wydaje się przeczyć również postać głównej bohaterki, która jest na okładce. Dziewczynka w rękawicach bokserskich chyba nie kojarzy się nikomu z kruchością? Zostawmy jednak skojarzenia. Jest to opowieść o małej dziewczynce o imieniu Paulina, którą bliscy nazywali „Kruszynką”. Bohaterka jest jedynym przedstawicielem płci żeńskiej w swojej rodzinie. Oprócz niej jest jeszcze tata i trzech, dużych i silnych braci. Jak myślicie, w jaki sposób chłopcy chcieli rozwiązać problem podziału obowiązków domowych? Siłowaniem na ręce. Jak się łatwo domyślić, Paulina nie miała wielkich szans i choć dzielnie walczyła, zawsze przegrywała, a wtedy całe pranie, prasowanie, zmywanie było na jej głowie. Któregoś dnia tata zastał w domu dziewczynkę z podbitym okiem, Paulina oświadczyła mu wtedy, że już nigdy więcej nie będzie grać na pianinie (to była jej pasja), od teraz będzie chodziła na zajęcia z boksu. Nie mogę wam zdradzić, co się wydarzyło dalej, ale polecam wam tę książkę, bo to piękna opowieść o szukaniu swojej drogi i o jej odkrywaniu, o próbowaniu bycia kimś innym niż się jest i o tym, czym jest prawdziwa siła nie tylko fizyczna, ale też psychiczna, a także o tym, czym jest siła kobiety w świecie mężczyzn.
Szósta pozycja na mojej liście to książka, która skradła moje serce. To historia o potędze stereotypów, uwikłaniu w role społeczne i rewolucyjnej sile dziecięcej radości, a na dodatek wiodącym kolorem zarówno w opowieści, jak i w ilustracjach jest różowy. To nie byle jaki róż, tylko bijący po oczach, hiperintensywny róż. Wiecie już, o jakiej książce piszę? Chodzi o „Różową walizkę” Susie Morgenstern z ilustracjami Serge Bloch od wydawnictwa Adamada. Opowieść zaczyna się od narodzin Beniamina. Z tej okazji rodzina i przyjaciele odwiedzają rodziców małego chłopca, by im pogratulować i wręczyć prezenty. Maluch dostał na przykład pluszaki, konia na biegunach, śpiochy, huśtawkę i… różową walizkę, którą wręczyła mu babcia. Czy to nie dziwny albo przynajmniej nietypowy prezent dla niemowlaka, a w szczególności chłopca? Okazało się jednak, że Beniamin był nim zachwycony. Szczególnie lubił spać w walizce, a gdy zaczął stawiać pierwsze kroki, korzystał z niej jako podparcia, wielokrotnie służyła mu też do różnych zabaw. To wszystko nie podobało się mamie chłopca, która postanowiła się pozbyć kłopotliwego przedmiotu i schowała go w piwnicy. Myślicie, że Baniamin tak łatwo pozwolił odebrać sobie swoją ukochaną różową walizkę? Zdecydowanie nie! Towarzyszyła mu jeszcze przez długie lata, ale o tym to już musicie przeczytać sami. Polecam wam tę książkę, bo jest zarówno zabawna, ale też mądra, a niewydumane ilustracje świetnie ją dopełniają. Nie denerwują was czasami te wszystkie stereotypy? To, że dziewczynkę trzeba ubierać na różowo, a chłopca na niebiesko, że dziewczynce wszyscy kupują lalki, a chłopcom samochodziki? Takich książek powinno być jak najwięcej, takich, które uczą dzieci, żeby nie oceniać innych po pozorach. Świat przecież nie jest czarnobiały.
Na koniec mam dla was książkę o odwróceniu ról, czyli „Awantura o kapcie” Jana Wilkowskiego z ilustracjami Janusza Stannego od wydawnictwa Warstwy. Bardzo lubię kreskę Stannego. Ilustracje wydają się proste, ale jednocześnie wyrażają tak wiele i tyle w nich dynamiki. Dobrze to widać w tej książce, która jak sam tytuł nam podpowiada, dotyczy pewnej awantury. A jest to awantura o kapcie. Ula i jej dziadek tuż przed wyjściem do szkoły bawią się w domu w… szkołę, gdzie jak wiadomo należy zmieniać buty na kapcie. Wyobraźcie sobie w związku z tym oburzenie Uli, kiedy odkryła, że w jej klasie nikt nie miał nałożonych kapci! Wyobraźcie sobie również zdenerwowanie dziadka, kiedy uświadamia sobie, że jest za sześć dziesiąta, a Ula wciąż nie chce pójść do prawdziwej szkoły. Dziewczynka najpierw każe całej klasie (miśkom wszelkiego rodzaju) oraz dziadkowi nakładać na stopy kapcie, później pije herbatę (marudząc, że jest zimna, więc dziadek musi jej przygotować nową) i prosi jeszcze o bułeczkę, a na koniec nie może znaleźć woreczka z kapciami… No i tak awantura się rozkręca. Ula na wszelkie możliwe sposoby kombinuje, jak opóźnić wyjście do szkoły, a dziadek się stresuje, że dziewczynka się spóźni i później jej mama na niego nakrzyczy. Czy to pewnego rodzaju odwrócenie ról nie wydaje wam się zabawne? Biedny dziadek jako zupełnie nieporadny uczeń i rozstawiająca go po kątach Ula. Przecież dorośli wcale nie zawsze są dorośli i właściwie nie muszą być, prawda?
Macie jakieś swoje ulubione książki związane z „innym”? Może będziecie dla nas inspiracją w pracy nad kolejnym numerem? Koniecznie napiszcie nam też w komentarzach, czy znacie te książki i co o nich sądzicie.
Marianna Wardak, dziennikarka i polonistka, wierna czytelniczka „Rymsa”, kolekcjonerka książek dla dzieci, może dlatego, że sama jeszcze nie dorosła?