Pora na ilustratora – cz. 12 – Ewa Poklewska-Koziełło

0
1440

„Pora na ilustratora” to seria wywiadów z polskimi ilustratorami, którym Kasia Warpas zajrzała przez ramię podczas pracy, w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, jak to jest być zawodowym obrazko-twórcą.

W dwunastym i ostatnim odcinku „Pory na ilustratora” gościmy w sopockiej pracowni Ewy Poklewskiej-Koziełło. Ewa to mój osobisty mistrz drugiego planu. Tła jej ilustracji studiuję równie dokładnie, co pierwszoplanowych bohaterów. Cechuje je lekkość i malarski brak dosłowności, pobrzmiewa w nich architektoniczne wykształcenie Ewy. Druga cecha jej prac to kolor: soczysty, śmiały, głęboki. Aż się chce wskoczyć w te błękity! Jak na plakacie zrobionym dla BuBu Studio. Ewa tworzy głównie książki dla najmłodszych, a od ponad dekady współpracuje z Magazynem dla Dzieci „Świerszczyk”, dla którego tworzy „Kopnięte Królestwo” (do tekstów N. Usenko). Jej najnowsze ilustracje można znaleźć w poruszającej opowieści o zdrowieniu „Będę biegać” (tekst A. Onichimowska, wyd. Literatura) oraz w pozycji dla wszystkich obieżyświatów „Dziennik podróży” (opracowanie M. i J. Nerkowscy, wyd. Na Szczyt).

Kasia Warpas: Jak wyglądało miejsce, w którym narysowałaś ostatnią ilustrację?

Ewa Poklewska: Ostatnią? To było w salonie, na czerwonej kanapie, z ulubionym widokiem na platany. Ale przedostatnią już nie. Mój warsztat, w walizce albo w torbie, wędruje razem ze mną. Czasami więc rysuję u rodziców w Gdańsku, czasem nad jeziorem, nad morzem albo wdrapuję się na taras pomiędzy dachami.

KW: Dużo podróżujesz? Jak udaje Ci się tworzyć warunki do pracy gdziekolwiek jesteś? Dla mnie to bardzo trudne.

EP: Podróżuję po Polsce, często w te same miejsca, bo mam tam przyjaciół i znajomych ludzi, z którymi chcę pobyć. Do pracy „analogowej”, ręcznej, nie potrzebuję jakichś specjalnych warunków, oprócz narzędzi. Nie muszę siedzieć ani w swojej pracowni, ani w wieży z kości słoniowej. A kiedy wracam do bazy, gdzie mam komputer i skaner, utrwalam te skrawki i tak powstaje całość.

KW: Przypuszczam, że w podróży bywa różnie, ale będąc już w bazie, jesteś rannym ptaszkiem czy sową?

EP: Jako dziecko byłam skowronkiem w sowiej dziupli. Moi bliscy, jeśli tylko mogli, spali długo, gdy ja od wczesnego ranka żyłam (i rysowałam), bo wszystko było takie ciekawe! Na studiach, jak to się często skowronkom zdarza, przedzierzgnęłam się w (rysującą po nocach) sowę. I tak mi już zostało na ten czas, gdy dzieci były małe. A teraz znów mogę być skowronkiem, pofrunąć sobie przed pracą na plażę, a potem rysować w porannej domowej ciszy… Mam bardzo elastyczny organizm, który z łatwością odnajduje się w rolach różnych ptasich gatunków.

KW: To znaczy, że jest nadzieja dla mojego skowronka, który przez macierzyństwo chodzi właśnie w kostiumie sowy. Masz jakieś rytuały, które pomagają Ci w rysowaniu?

EP: Pomaga plaża przed pracą, choćby krótkie pobycie nad morzem. Potem oglądam obrazki ulubionych ilustratorów, jak Beatrice Alemagna, Javier Zabala, Andrea d’Aquino, Violeta Lópiz czy Jesús Cisneros. Po takiej rozgrzewce mogę pracować bardzo długo.

KW: Oglądanie prac innych motywuje cię? Inspiruje? Zdarza Ci się z nimi porównywać?

EP: Tak, tak, tak! Motywuje, inspiruje i zdarza mi się porównywać! Czasami jestem tak zachwycona jakimś obrazem, że resztką sił powstrzymuję się, żeby go sobie nie wziąć i nie umieścić żywcem na mojej ilustracji.

KW: To kamień z serca! Poklewska jest jednak człowiekiem. A propos tego co ludzkie, pijesz lub jesz coś podczas pracy?

EP: Jasne! Jem – rysuję, piję – rysuję, gotuję – rysuję, wieszam pranie – rysuję, rozmawiam – rysuję, życie splotło się z rysowaniem. Piję jedną kawę dziennie i herbatę na okrągło. Najbardziej lubię pić z porcelanowych filiżanek, niedobitków od serwisów, których już dawno nie ma. Oczywiście niekiedy płuczę pędzle w herbacie albo piję wodę od farb, to nieuniknione.

KW: Zrobił to chyba każdy z nas! Powiedz, wolisz rysować w samotności, czy wręcz przeciwnie?

EP: Na początku, kiedy wymyślam ilustracje, chcę być sama, ale już przy rysowaniu wolę towarzystwo. Obok miejsca, gdzie pracuję, stoi słynny stołeczek. To stołek od pianina, na którym moja mama w dzieciństwie przecierpiała wiele godzin, ćwicząc, gdy inne dzieci bawiły się na podwórku. Teraz przysiadają na nim przyjaciele, goście, domownicy. Posiedzą, porozmawiamy, a ja sobie rysuję…

KW: I nie przeszkadza Ci, że patrzą Ci na ręce? Nie boisz się krytyki zanim dzieło jest skończone?

EP: Nie! Czasem jest przy tym zabawa, śmiech, ktoś coś dopowie. Lubię uwagi laików za ich świeżość. Wszystko razem raczej wzbogaca moją pracę niż przeszkadza.

KW: Słuchasz muzyki podczas pracy czy wolisz kompletną ciszę?

EP: Kiedy zaczynam nową książkę, to przez jakieś dwa dni potrzebuję ciszy, a potem dźwięki są mile widziane, na przykład muzyka ludowa, zespoły takie jak „Drewo” czy „Werchowyna”, czasem też podśpiewuję z nimi. Chodziłam do Muzeum Etnograficznego na świetne zajęcia śpiewu tradycyjnego, które bardzo lubiłam. Prowadziły je dziewczyny z „Annutary” i „Laboratorium Pieśni”.

KW: Gdyby to było radio, poprosiłabym Cię o próbę! Skąd ta fascynacja folklorem?

EP: Jeśli słucham muzyki ludowej, to pochodzi ona ze Wschodu. Tam są moje korzenie i to pewnie dlatego. Kiedyś słuchałam tej muzyki z moim tatą, a on wspominał, gdy jako dziecko słyszał przepiękny śpiew kobiet wracających z pola, który niósł się całe kilometry przed nimi. Był wtedy tak wzruszony, że zapamiętał te dźwięki na całe życie.

KW: To teraz wzruszyłam się ja… No dobrze, wróćmy do rysowania, twoje ulubione narzędzie to…?

EP: O, narzędzia są ważne! Najpierw to był tusz i piórko. Używałam wyłącznie obsadki mojego taty ze studiów, a piórka można było dostać tylko w jednym sklepie w całym Trójmieście. Rysowałam czarno-białe, linearne ilustracje, potem podmalowywałam je ecoliną. Druga faza – akryli i tłustych pasteli i skrobania między warstwami. Z kolei do tego najlepiej nadawał się nóż do otwierania listów. Później polubiłam promarkery i mazaki, zwłaszcza taki jeden stary, rozcapierzony, który dawał niezłe efekty specjalne. A teraz przeżywam miłość do kredek ołówkowych.

KW: I z powodzeniem łączysz wszystkie te techniki! Czy to nie czasochłonne? Ile trwał twój najdłuższy ilustratorski maraton?

EP: Najdłuższy maraton trwał dwa tygodnie, czyli 14 dni rysowania non stop od rana do wieczora. Było lato, ja sama w domu, bo wszyscy wyjechali na wakacje, więc mogłam poszaleć. Tylko rano i wieczorem na chwilę wychodziłam na dwór. Tak powstały ilustracje do książki „Figle w fokarium”.

KW: Cała książka w dwa tygodnie? Chylę czoła! Zanim wyślesz gotową książkę do publikacji, pokazujesz ją innym?

EP: O, tak, pokazuję prace osobom z branży, z których zdaniem się liczę. Kiedyś koleżanka-malarka powiedziała, żebym powywalała to, co mi się najbardziej podobało, mówiła, że właśnie tych ulubionych elementów trzeba się pozbyć, bo one są niepotrzebne. Bolało, ale… no, miała rację, potem było lepiej. Moje obrazki oglądają też dzieci, na przykład mówią mi, kiedy ich zdaniem jest za smutno.

KW: Bezcenne! A szkicownik jest?

EP: Tak, zdecydowanie szkicownik jest, ale nie ma zwartej formy. Rozpełza się po wszystkim: po kartkach, świstkach, kopertach od rachunków, zaproszeniach, szkolnych świadectwach. Tekturowa podkładka pod kartki jest cała zarysowana… o, to może pokażę tę podkładkę!

KW: Wspaniała! A przy okazji tektury i nadchodzących świąt – robisz swoje ozdoby na choinkę?

EP: Okazjonalna choinkowa tektura układa mi się zwłaszcza w zwierzątka. Oprócz tego od lat maniakalnie wytwarzam szydełkowane śnieżynki, a ponieważ one nie topnieją, choinka z roku na rok jest coraz bardziej zasypana. Zresztą ten sam los dotyka również choinki zaprzyjaźnione.

KW: Muszę się poznać z moją choinką! A co byłoby w tym roku najfajniejszym prezentem świątecznym dla Ewy Poklewskiej-Koziełło?

EP: Nooo, mój warsztat do malowania twarzy świeci pustkami, wszystko się pokończyło, a plakatówkami to tak nie do końca się udaje…

KW: Zatem mam nadzieję, że Święty Mikołaj i jego poplecznicy czytają ten wywiad. Zdradzisz proszę na koniec, czy zdarza Ci się ukryć wśród książkowych bohaterów swój autoportret?

EP: Autoportretu to nie, ale portrety rodziny i przyjaciół chętnie przemycam. Z największą regularnością pojawia się Agnieszka Żelewska – a to jako Piękna Madonna czy „nasza mama czarodziejka” albo siedzi razem z Elą Wasiuczyńską i Maugo Domańską w kawiarni „Wolna chwilka” u Wojtka Widłaka („Marta i zagadkowy pojazd”). Jakby co, to temat „Agnieszka Żelewska w ilustracji Ewy Poklewskiej” na razie jest wolny, a materiału sporo. Wśród rysowanych postaci pojawiały się też moje dzieci: Ada, Tosia i Grześ. Grześ to nawet jest Grzesiem z serii książeczek „Kasia i Grześ”. Ale nie wszystko udaje mi się tak sprytnie zaplanować. Są postacie, które żyją własnym życiem i same wskakują do ilustracji. Czasami okazuje się, że ktoś, o kim przy pracy nie myślałam (czyżby?), znajduje się na obrazku, na przykład mój mąż. Albo w „Kopniętym królestwie” jest taki stworek, tzw. Mały, który nie występuje w tekście, a na ilustracjach – zawsze.

A teraz pytanie, którego nikt Ewie nie zadał w wywiadach, a jako ilustratorka miałaby ochotę na nie odpowiedzieć.

EP: Gdyby mnie zapytano o ulubionego artystę, to powiedziałabym o mojej fascynacji Picassem, tym, że kroił świat na kawałki i układał własne, równie ciekawe puzzle.

KW: Nie wierzę, że nikt Cię jeszcze nie zapytał o ulubionego artystę!

EP: Nie, jesteś pierwsza.

Prace Ewy Poklewskiej-Koziełło znaleźć można tutaj:

https://www.facebook.com/epoklewska
https://www.behance.net/ewapoklewskakoziello
https://www.instagram.com/ewapoklewskakoziello/

Kasia Warpas – graficzka i ilustratorka. Współpracuje m.in. z Magazynem dla Dzieci „Świerszczyk”. Ma tytuł doktora i projektuje wystawy muzealne w Monachium. Kupuje książki obrazkowe dla samych ilustracji. www.kasiawarpas.com

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj