Pora na ilustratora – cz. 11 – Joanna Concejo

0
2165

„Pora na ilustratora” to seria wywiadów z polskimi ilustratorami, którym Kasia Warpas zajrzała przez ramię podczas pracy, w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, jak to jest być zawodowym obrazko-twórcą.

W jedenastym odcinku składamy wizytę Joannie Concejo. Ilustracje Joanny to gąszcz: roślin, detali, znaczeń. Pamiętam, gdy po raz pierwszy oglądałam w księgarni „Księcia w cukierni” (tekst M.Bieńczyk, Wyd. Format) – nie mogłam się napatrzeć. Ołówkowe prace Joanny każą się zatrzymać, przestudiować je w szczegółach, niczego nie przeoczyć. Ogląda się je z nostalgią podobną do oglądania starych rodzinnych zdjęć. Człowiekowi aż ciepło robi się na sercu. W momencie, gdy przygotowujemy dla Was ten wywiad, Wydawnictwo Format drukuje najnowszą książkę z ilustracjami Joanny – „Zgubiona dusza”. Tekst napisała Olga Tokarczuk. Mam wrażenie, że to jest literackie małżeństwo z sortu idealnych. Premiera książki odbyła się w październiku na Targach Książki w Krakowie.

Kasia Warpas: Joanno, jak wygląda miejsce, w którym rysujesz najczęściej?

Joanna Concejo: Jest to kawalerka, którą udostępnia mi do pracy moja przyjaciółka. To miejsce zupełnie zwyczajne. Jest tutaj stół i to najważniejsze. Nie ma tutaj internetu i żadnych innych rozrywek, więc tu tylko rysuję. Mam „święty” spokój. Mam mały mebelek, w którym składuję wszystkie moje rzeczy, zeszyty, książki, kredki, papiery… Poza tym jest mała kuchenka, na której podgrzewam sobie obiad, kanapa, na której czasem ucinam sobie małą drzemkę, toaleta i to wszystko. Z okna jest widok na ogród.

KW: Brzmi jak idealne miejsce do pracy. A dlaczego nie pracujesz w domu?

JC: Nie pracuję w domu dlatego, że nie mam takiego miejsca, które byłoby naprawdę moje. Takiego, z którego nikt i nic mnie nie przegoni. Nie mam gdzie rozłożyć się na cały dzień i tak sobie zostać. Zawsze muszę się liczyć, że będę musiała się lada moment przenosić.

KW: Rzeczywiście mało komfortowa sytuacja. Ale skoro w Twojej pracowni nie ma internetu, to kiedy zajmujesz się tak zwanymi pracami administracyjnymi?

JC: Bardzo tego nie lubię, więc zajmuję się tym rano, żeby mieć to z głowy. Albo wieczorem, żeby położyć się spać z poczuciem, że to zrobiłam. Albo na ostatnią chwilę, jak już muszę, bo termin jest tylko do następnego dnia.

KW: Wróćmy do przyjemniejszych czynności. Kiedy najlepiej ci się rysuje, rano czy wieczorem?

JC: Nie wiem, kiedy najlepiej. Rysuję, kiedy mogę, czyli z reguły w ciągu dnia. Bo taki jest rytm mój i mojej rodziny. Poza tym potrzebuję światła dziennego, moje oczy przy lampie już niezbyt dobrze widzą… Więc latem pracuję dłużej, zimą krócej. Jeżdżę do tego mojego miejsca jak do biura i pracuję tak do 16-tej, 17-tej. Potem wracam do domu i z reguły już nic więcej nie rysuję.

KW: Jeździsz tam czym? I jak wykorzystujesz czas dojazdów?

JC: Jeżdżę autobusem miejskim, jakieś pół godziny mi to zajmuje. Nic specjalnego nie robię, patrzę na ludzi, jak wsiadają, wysiadają. Jak są ubrani, jakie mają fryzury. Podsłuchuję, co do siebie mówią albo patrzę przez okno. Czasem zdarza mi się przysnąć.

KW: Lubisz kończyć dzień skończoną ilustracją?

JC: Niekoniecznie. Lubię zaczynać dzień, rozpoczętą w przeddzień ilustracją. Bo od rana wiem, co będę robić, nie mam pustki i poczucia, że coś muszę. Jak ilustracja jest już w toku, lubię usiąść do niej następnego dnia.

KW: Jak już jesteśmy przy początku dnia, kultywujesz jakieś rytuały na rozgrzewkę? Temperujesz ołówki? Sprzątasz?

JC: Na początek robię sobie kawę lub herbatę. Jakiś napój musi być! Czasem później o nim zapominam, ale ważne, żeby był i stał na wyciągnięcie ręki. A później to już nie mam żadnych specjalnych rytuałów.

KW: A jesz przy rysowaniu?

JC: Nie jem, chyba, że jakieś cukierki…

KW: Masz ulubione?

JC: Bardzo lubię Krówki i Michałki, ale we Francji takich nie ma. Tutaj lubię takie karmelowe ciągutki z morską solą.

KW: Karmelowe z solą! Jest nas na świecie więcej! (Państwo zajrzą do wywiadu z Gosią Herbą tutaj) A wolisz rysować w samotności, czy w pokoju mogą być obecni inni ludzie ludzie lub zwierzęta?

JC: Wolę rysować w samotności. Ale to też zależy od etapu, na którym jest praca. Jak zaczynam, to potrzebuję spokoju i skupienia, więc dobrze, jak wtedy nikt się koło mnie nie kręci. A w moim miejscu jestem sama cały czas. Ale później, jak już wiem w jakim kierunku idę w rysunku, nawet niejasno, to mi wszystko jedno, można koło mnie siedzieć i do mnie mówić.

KW: Można mówić, ale nie przepadasz za tym? Wolisz rysować w ciszy? Czy oprócz ludzi może być obecna muzyka lub radio?

JC: Rysuję przeważnie w ciszy. Jakoś nie przychodzi mi do głowy, żeby sobie coś specjalnie włączyć. Przyniosłam sobie radio do pracowni jakiś czas temu, ale zaraz na drugi dzień złamałam antenę i już nie działa… Ale radio to tak, mogę posłuchać, nawet lubię, ale jak go nie ma, to też lubię. Kiedy czasem zdarza mi się pracować w domu, to wtedy pracuję z muzyką gdzieś w tle. Ale to nie ja ją włączam, to mój mąż stale słucha muzyki, najróżniejszej, i przy okazji i ja słucham.

KW: Porozmawiajmy jeszcze o warsztacie. Najłatwiej rysuje Ci się…

JC: Najłatwiej jest mi ołówkiem. Ołówek to magia, on wszystko umie narysować! To jakby naturalne przedłużenie mojej ręki, moich myśli. A z tematów, teraz mam okres pejzażowy, jakbym mogla, rysowałabym tylko to.

KW: Wybacz, ale muszę zapytać: Czy jest to ołówek mechaniczny? Wielu moich rozmówców takich właśnie używa.

JC: Używam wszystkich możliwych ołówków, mechanicznych też. Jakiś czas temu moja córka kupiła mi kolorowe wkłady do takich ołówków. Jest tylko kilka kolorów: zielony, niebieski, czerwony, ktoś mówił mi o żółtym, ale go nie mam, i biały. Od tej pory je uwielbiam, mają takie charakterystyczne odcienie, niespotykane w kredkach. Jako że rysuję zwykle na starych papierach o rożnej fakturze i bardzo kapryśnych, zawsze muszę dostosować ołówek do papieru. Więc rysuję wszystkimi możliwymi ołówkami, o różnej twardości.

KW: Twoje prace są pełne detali, wydają się bardzo pracochłonne. Jaka jest Twoja życiówka w jednorazowym siedzeniu nad jedną ilustracją?

JC: Najdłużej robiłam ilustrację o wymiarach 100 cm x 70 cm. Siedziałam nad nią trzy tygodnie. Była ma niej ogromna łąka na stole. Czułam się jakbym te wszystkie roślinki sadziła, podlewała i czekała aż urosną…

KW: To mimo wszystko – szybko! A możesz zdradzić, jak długo pracowałaś nad ilustracjami, a właściwie ilustracją do „Księcia w cukierni”? Bo to przecież jest książka harmonijka, czyli jeden niezwykle długi pasek papieru.

JC: „Książę w cukierni” to mój rekord czasowy. W sensie, że tę książkę robiłam najkrócej, bo dwa miesiące. Taki był termin wydawcy. Książka ma dokładnie 6,70 metra! Ale oczywiście ilustracje nie są na takim długim pasku. Pracowałam wtedy non-stop wszystkie dni w tygodniu. Ale już się chyba teraz na coś takiego nie zawezmę. To było szaleństwo!

KW: Niesamowite! Ale cieszę się bardzo, że porwałaś się na takie szaleństwo. To jedna z moich ulubionych książek obrazkowych. A powiedz jeszcze, rozmawiasz z kimś o swoich rysunkach podczas ich tworzenia? Pytasz o radę?

JC: Zdarza mi się spytać o zdanie mojego męża albo moich dzieci. Ich uwagi są zwykle bardzo trafne i cenne. Sprowadzają mnie na dobrą drogę. Szczególnie uwagi Marysi, mojej córki, która też świetnie rysuje i „się zna”!

KW: Mam wrażenie, że rodzina ilustratora musi się znać, bo wciąż jest wystawiana na próbę w kontakcie z nowymi pracami. No dobrze, a szkicownik jest?

JC: Mam mnóstwo szkicowników. To takie skarbnice pomysłów na teraz i na później. Jest tam wszystko: rysunki, notatki, wklejam też wycinki z prasy, papierki itp, itd. Nie rysuję w szkicowniku codziennie, nie noszę go wszędzie ze sobą, nie siadam z nim na ławce, nie rysuję często „z natury”, tzn. nie mam już takiej potrzeby, żeby jak coś zobaczę to od razu wyciągać szkicownik i rysować. Ale kajet jest nieodłącznym elementem mojej pracy nad książkami. Taki brudnopis, gdzie sobie próbuję różne pomysły, kompozycje. I gdzie rysuję, co mi akurat przyjdzie do głowy.

KW: Miałaś kiedyś częściej potrzebę rysowania z natury już i teraz?

JC: Tak, kiedyś miałam większą potrzebę i chęć do takich działań. Szczególnie w liceum plastycznym. Pamiętam, że specjalnie się z koleżankami sadowiłyśmy na ławce i rysowałyśmy. Żeby nas ludzie zaczepiali. Ha ha ha! Żeby nawiązywać znajomości… I tak było, ludzie zwykle się nami wtedy interesowali. Ale to były czasy! Ale teraz już mi się nie chce wyciągać kajetu jak siedzę na ławce. Chce mi się tylko siedzieć i patrzeć.

KW: Muszę zapytać jeszcze o jedno: można w twoich ilustracjach znaleźć autoportrety? A może umieszczasz na nich zawsze jakiś element lub postać?

JC: Autoportretów nie ma, ale jest wiele portretów bliskich mi osób: moich dzieci, moja siostra i tata. Są też portrety całkowicie obcych mi osób, które widziałam gdzieś na zdjęciu, w gazecie, na ulicy – robię czasem po kryjomu zdjęcia. No i wszędzie „pakuję” roślinki i kwiaty, w każdej książce można je znaleźć.

A na koniec pytanie, którego nikt Joannie nie zadał w wywiadach, a jako ilustratorka miała ochotę na nie odpowiedzieć:

JC: No nie wiem, ostatnio odkryłam, że kredki inaczej się zachowują, tzn. inaczej zostawiają ślad na papierze, gdy jest słoneczna, sucha pogoda, a inaczej – gdy pada i jest wilgotno. Mój syn powiedział mi: „Mamo, to normalne!”, a dla mnie było to wielkie odkrycie. To tak, jakby kredki trochę „żyły” i miały swoje humory.

KW: Też o tym nie wiedziałam!

Prace Joanny Concejo znaleźć można tutaj:

www.joannaconcejo.blogspot.com

Kasia Warpas – graficzka i ilustratorka. Współpracuje m.in. z Magazynem dla Dzieci „Świerszczyk”. Ma tytuł doktora i projektuje wystawy muzealne w Monachium. Kupuje książki obrazkowe dla samych ilustracji. www.kasiawarpas.com

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj