Jestem czasownikiem (tak jak Stefan Themerson) 🙂 i cały czas
się kształtuję, ja i mój gust 😉 Podobają mi się bardzo różne
ilustracje, niektóre budzą zachwyt, a są zupełnie inne od moich prac,
niektórym nie mogę się oprzeć i mnie inspirują. Ale mój gust
kształtują też zwykłe widoki, zbitki kolorów widzianych w ciągu dnia. No
i na pewno literatura, bo czasem zamiast żyć czytam – mówi Marianna
Sztyma, ilustratorka i malarka; zilustrowała m.in. książki „Oto kot”,
„Metryka nocnika”, „Legenda o głowie wawelskiej”, „Jak zostałam
wiedźmą”.
Ewa Skibińska: Sięgnęłam do krótkiego wywiadu z Panią w „Rymsie” nr 11, z Pani okładką zresztą, i coś mi się wydaje, że od tego czasu trochę się pozmieniało. Już wtedy zajmowała się Pani ilustracją dla dzieci, ale przez ostatnie cztery lata chyba znacząco przybyło książek w portfolio, łącznie z autorską…
Marianna Sztyma: Tak, i bardzo się z tych zmian cieszę. Praca nad książką (zwłaszcza nad ilustracjami dla dzieci) to jest coś, o czym myślałam już na studiach.
ES: Spełniło się marzenie o domu w górach?:)
MSz: Tak, siedzę i patrzę w wolnych chwilach na góry i chmury i na moje psy, one mają tu najfajniej, szczekają sobie na wszystko. Dużo tu mam nowych, zupełnie nieznanych doświadczeń i inspiracji.
ES: Pomówmy trochę o warsztacie i inspiracjach. Kto i co kształtowało Pani gust?
MSz: Dlaczego czas przeszły? Ja jestem czasownikiem (tak jak Stefan Themerson) 🙂 i cały czas się kształtuję, ja i mój gust 😉 Podobają mi się bardzo różne ilustracje, niektóre budzą zachwyt, a są zupełnie inne od moich prac, niektórym nie mogę się oprzeć i mnie inspirują. Ale mój gust kształtują też zwykłe widoki, zbitki kolorów widzianych w ciągu dnia. No i na pewno literatura, bo czasem zamiast żyć czytam 🙂 A warsztat… najbardziej lubię ręczną robotę, i akryle i ołówek, i kolaż, lubię mieć kontakt z materią, nie z myszką i klawiaturą. Chociaż bez komputera bardzo trudno byłoby mi pracować, pewnie ze względu na tempo (krótki czas na wykonanie ilustracji, zwłaszcza prasowych). Zazdroszczę Asi Concejo, jej prace zaczynają i kończą się na papierze 🙂
ES: Dlaczego akurat rysunek, a nie np. komputerowa animacja? A może inna technika jeszcze przed Panią?
MSz: Oj, chyba bym nie miała cierpliwości do animacji 🙂 I chyba technika nie jest dla mnie taka ważna, chociaż teraz mi się marzy powrót do akwaforty i akwatinty 🙂
ES: Ile czasu zajmuje przygotowanie ilustracji do książki? Pomysły klują się szybko?
MSz: Zależy od tekstu, czasem mam pomysłów aż za dużo. Tak miałam przy pracy nad „Jak zostałam wiedźmą”. Zawsze najwięcej czasu poświęcam na myśleniu o całości. Lubię jak ilustracje same zaczynają tworzyć opowieść, która toczy się obok tekstu.
ES: Ma Pani wolną rękę przy robieniu książki, czy jest to jakiś rodzaj kompromisu z wydawcą, czy też ładniej mówiąc współpracy?
MSz: Dotychczas tak, jedyne ograniczenia to czasem ilość koloru w druku, ale to dla mnie nie jest ograniczenie, raczej kolejna inspiracja. Jedyny problem to czas, zawsze go za mało. Często muszę zrezygnować z techniki zbyt czasochłonnej. Marzy mi się książka, nad którą mogłabym pracować długo, żeby każda ilustracja miała czas dojrzeć, albo ja do niej.
ES: Z którejś książki ostatnio wydanej jest Pani szczególnie zadowolona?
MSz: Mam sentyment do mojej autorskiej książki „Zajączki”, lubię też „Głowy Wawelskie”. Z nowszych rzeczy jeszcze trudno mi być zadowoloną, muszą chwilę poleżeć, a ja muszę zapomnieć o harówie 😉
ES: Autorska „Zajączka” to był projekt na zamówienie? Książka nie trafiła do szerokiej dystrybucji, więc może jest w planach inna książka z Pani tekstem i ilustracjami, która będzie ogólnodostępna?
MSz: No i bardzo mi szkoda, że nie ma jej w księgarniach, ale w głowie kiełkuje mi następna historyjka o ćmie ze wsi 🙂
ES: Współcześni czytelnicy to odbiorcy kultury obrazkowej. Zapytam prowokacyjnie: gdyby nie było picturebooków – dałoby się żyć?
MSz: Ale żyć czy wyżyć? 🙂
ES: Rozumiem, że wyżyć trudno:) Miałam na myśli znaczenie książek obrazkowych dla kultury. Nie tylko dzieci, lecz także dorośli są zafascynowani picturebookami.
MSz: Ja mam taką ulubioną dla dorosłych: „Smutek miłości” Frederika Pajaka. W ogóle jestem wielbicielką opowieści graficznych. Ale kupuję też dla siebie pozycje dla dzieci, np. „Gęś, śmierć i tulipan” Wolfa Erlbrucha. I jest to dla mnie takie samo przeżycie jak oglądanie współczesnej sztuki czy albumu z pracami jakiegoś z moich ulubionych malarzy.
ES: A co robiłaby Pani, gdyby nie malowanie i ilustracje?
MSz: To, co robię teraz, czyli głaskanie kotów i psów, chyba że pyta Pani zawodowo. Nie wiem, pewnie byłabym nieszczęśliwa, że nie maluję i nie rysuję, bo to jest to, co lubię najbardziej.
Fot. archiwum M. Sztymy