„Kryklać po śląsku czy grygolić po poznańsku?”

0
1523

Kryklać po śląsku czy grygolić po poznańsku? A może bazgrać, smarować, paćkać czy, z angielska, dudlać? Jak zwał, tak zwał – ważne, żeby wyżyć się na kartce papieru, rozładować energię twórczą, zapisać pomysł. I czy grygolimy, czy bazgrolimy, często towarzyszy nam poczucie przyjemności, jaką w dzieciństwie odczuwaliśmy, kiedyśmy wysmarowali się czekoladą, wytaplali w błocie, albo zamknięci w łazience dokonywaliśmy pierwszych fryzjerskich eksperymentów nożyczkami wyciągniętymi z maminej kosmetyczki. Forma szkicu zakłada niedbałość, nonszalancję, każe nam obudzić w sobie dziecięcą swobodę, którą później, przy opracowaniu gotowca „na czysto” musimy powściągnąć i poddać formalnym rygorom. Zdarza się, że w tym procesie zmiany szkicu w gotowe dzieło – oczyszczania go, opracowywania – gubimy to, czym uwiódł nas pomysł nasmarowany naprędce na jakimś skrawku, zapisany na marginesie, nabazgrany w zeszycie: szczerość, prawdę, spontaniczność. Odkąd rzeczywistość stała się tak mało stabilna, zmienna, trudna do uchwycenia, sam łapię się coraz częściej na tym, że to właśnie ten szybki, bezpośredni, dokonany bez dbałości o formę zapis potrafi być jej najtrafniejszym odzwierciedleniem. Pytanie, jak ten bazgroł zamienić w gotowy komunikat, nie tracąc przy tym ani grama siły spontanicznego gestu? Ale zaraz, zaraz, czy musimy się z tym mocować? Co, jeśli rangę dzieła zyska sam szkic? Kiedy trzymam w ręce szkicownik Dobrosławy Rurańskiej zatytułowany „Ryje, mordki, paszcze” (I nagroda) nie mam wątpliwości, że obcuję z dziełem, któremu poprawki i dodatkowe szlify tylko by zaszkodziły. Koty, pies, wilk wyjący do księżyca, śpiący lis, krokodyl, ptak, zastęp zajęcy zajmują tu niemal całą powierzchnię stron „La Pasatelli” Rogera Vaillanda (wydanie z 1958 roku), sprawiając, że tylko część tekstu, czasem tylko jedno zdanie pozostaje czytelne. Bywa (ale tylko bywa), że to zdanie staje się komentarzem do ilustracji – jak na pierwszej stronie książki, gdzie w pysku czarnego kota (Behemota?) zgrzyta zgryzione zębiskami „ślicznotko moja, tańcz, tańcz”. Co pokazuje, że smarowanie po książkach, to spontaniczne działanie wbrew zakazom (bo przecież książek się nie niszczy!) może prowadzić do arcyciekawych efektów. Taki gest niesie ze sobą radość, ducha twórczej rebelii, bezczelną dziecięcą swobodę. I nie ma, że nie wolno, bo przecież w sztuce nie ma granic! Ciekawe, że Rurańska nie jest jedyną uczestniczką naszego konkursu, która tak odważnie poczyna sobie z książkami – w pracach Elżbiety Ćwik mamy działanie wręcz odwrotne, autorka zajmuje się tu m.in. ręcznym cerowaniem dziur wydartych w starych ilustracjach. Szkicowniki częściej niż gotowym dziełem stają się notatnikami, pozwalającymi tworzyć bank pomysłów – na całą książkę, na komiks, na cykl rysunków, na pojedyncze prace. U Weroniki Leciak znajdujemy szkice, które stały się punktem wyjścia dla projektu książki-kalendarza „365 dni życia myszy”. Widzimy tu małe mysie, a tak naprawdę i ludzkie życie. Zapis zwyczajnych, codziennych sytuacji, które pewnie nie trafiłyby na insta, bo są za mało seksowne czy fotogeniczne – jak wizyta u dentysty czy dziecięca toaleta na nocniku. Znaczące, że proces, który autorce zajął ostatecznie 365 stron, tu mieści się na zaledwie dwóch – mamy tu prawdziwy krąg życia myszy, od dzieciństwa, aż po śmierć. Anna Pałosz w swoim szkicowniku notuje pomysły na plakat, które ewoluują w kierunku gotowej formy. Obserwacja tego procesu twórczego jest fascynująca – widać tu zmaganie się autorki z treścią i formą, przebiegające przez drobne sukcesy i porażki. Jak na stronie, gdzie ludzkie sylwetki wyginają się w kształt swawolnych liter, rozpędzonych, rozbrykanych. Czasem udaje im się unieść przewrotny komunikat, typograficzny znak – tak jak w wypadku dziewczyny zgarbionej pod ciężarem literki „O” w optymistycznym „OK”. Stanisław Gajewski wypełnia swój zeszyt kolejnymi wersjami satyrycznych rysunków, komentarzy odnoszących się do najważniejszych problemów współczesności. Zapisuje je szerokim gestem, swobodną, malarską kreską – zdecydowany rysunek liter w haśle „Globalne ocieplenie nie wystarczy” rymuje się z pionowym lasem dymiących kominów w tle. Dawid Lichocki zaprasza nas na blokowisko – jego szkicownik to zapis codzienności polskiego osiedla, katalog scen z życia jego mieszkańców. Dla Martyny Kostrzyckiej podręczny szkicownik staje się pretekstem do tworzenia studium z natury, w których daje wyraz umiejętności obserwacji i pewności ręki. Adam Makowczenko zbiera notatki do komiksu – jego szkicownik zawiera niemalże gotowe sceny. Bywa, że jak u Maciej Lendy, notuje się też abstrakcyjne kompozycje, które swój pełny wymiar znajdą kiedyś w cyklu obrazów. W pracach nadesłanych na konkurs widać też odbicie pandemii. Alina Milenik narysowała miejsce pracy. Włączony laptop, termos z zapasem kawy, po drugiej stronie biurka współlokator albo członek rodziny przed swoim ekranem. Obok suszy się pranie. Oto świat ograniczony do czterech ścian, w którym to, co intymne stapia się w jedno z tym, co oficjalne. U Zuzanny Kamińskiej na dwóch stronach sąsiadują ze sobą Eros i Tanatos – nagie, swobodne ciała stykające się ze sobą bez barier i groby „ubrane” w znicze. Takie memento mori na dziś albo opowieść o świecie, który nagle stał się niemożliwy. Antonia Sznejwejs portretuje kobietę z telefonem przy uchu, z dwoma psami na kolanach. Na stronie obok ledwie zaznaczona postać, niedokończona, nie do końca obecna – niemożność bezpośredniego kontaktu wywołuje zaledwie jej zarys w świadomości bohaterki. Na nasz debiutujący w tym roku konkurs nadesłano dwieście szkicowników. Wychodzi na to, że kryklamy niemal wszyscy. Może nawet dziś na większą skalę niż wcześniej? Pandemia, która pozamykała nas w domach, sprawiła, że coraz więcej rysujemy do szuflady, z nikłą nadzieją, że nasze prace doczekają się publicznej prezentacji. Szkic ze swojej natury jest wypowiedzią intymną, formą dialogu z samym sobą. Dlatego właśnie ma niezwykły potencjał wewnętrznej prawdy – dziś, kiedy w mediach społecznościowych tworzymy swoje awatary, lepsze, doskonalsze wersje nas samych, w swobodnym gryzmole pozwalamy sobie na rzadki luksus szczerości, na portret rzeczywistości bez liftingu i ingerencji Photoshopa. Dlatego w bazgrołach jest taka moc. I dlatego warto wyciągać je z szuflad.

Tomasz Broda

Wstęp z katalogu wystawy szkicowników „Szkic ma moc”. Wystawa w ramach Międzynarodowej Wystawy Satyrykon

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj