KOC: Primum non nocere…

0
1430

KOC – Klub Osobników Czytających, w którym bardzo różni kulturalni czytelnicy dzielą się z „Rymsem” wspomnieniami ze swoich niepokojących, obrazoburczych, poruszających, wzruszających lektur dzieciństwa i wczesnej młodości. W części dwudziestej ósmej: Marta Lipczyńska-Gil.

Primum non nocere…

Czym skorupka… Wiemy, co idzie dalej, sama często powtarzam to przysłowie przy okazji narzekania na stan czytelnictwa w Polsce. Za młodu nasiąkałam bardzo różnorodną literaturą – z jednej strony mama – chirurg z duszą humanistki, a z drugiej tata – historyk i belfer.

W domu rodzinnym był dostatek książek. Cała sypialnia rodziców była zabudowana regałami, na których stało ich mnóstwo – seria Nike, PiW, literatura iberoamerykańska, polska, rosyjska, pełno albumów z historii sztuki, atlasy anatomii, encyklopedia muzyki, powszechna, pełno słowników, tomiki poezji…

Może właśnie dlatego, że książek różnych było w bród, nie miałam ich głodu, one po prostu były, a ja czytałam, oglądałam to, na co miałam ochotę.

Oczywiście we własnym pokoju stała moja biblioteczka, ale ta w sypialni rodziców była bardziej fascynująca. Lubiłam wspinać się (dosłownie) na najwyższe półki ogromnego regału i przeglądać stojące na nich książki. Wspinałam się pod sufit, kartkowałam, podczytywałam, wąchałam (już wtedy miałam obsesję wąchania kartek).

Najbardziej lubiłam eksplorować zawartość półek, kiedy zostawałam sama w domu. Miałam wrażenie, że odkrywam jakieś tajemnice.

Bardzo fascynowały mnie podręczniki do chirurgii i atlasy anatomiczne mojej mamy – lekarki. Opisy i ilustracje często wzbudzały przerażenie, chwilami obrzydzały, ale nie mogłam się oprzeć, żeby ich nie kartkować. Im było straszniej, tym lepiej. To był swoisty masochizm. Nie poszłam w ślady mamy, ale długo uwielbiałam oglądać jej profesjonalne książki.

Bardzo często sięgałam po 3-tomowe wydanie „Atlasu anatomii człowieka” Sinielnikova. Stoi u moich rodziców do dziś. Przy okazji wizyty zajrzałam do niego znowu. Fascynujące plątaniny żył i tętnic, przekroje mięśni, klatki piersiowej, mózgu, serca, rysunki każdej najmniejszej kosteczki… Oglądanie tego atlasu uświadomiło mi kolejny raz, że mimo kruchości życia, człowiek jest niesamowitym mechanizmem, zaprojektowanym z niezwykłą precyzją i że bycie lekarzem, który może ten mechanizm naprawić, to jest jednak coś.

Po niemal 14 latach bycia mikrowydawcą czasami nachodzi mnie refleksja, że może lepiej było skończyć medycynę i leczyć ludzi niż zaliczyć studia humanistyczne i wieść niepewny żywot wydawcy, chociaż bycie nim bywa, mimo trudów przyjemne i… pożyteczne. Kiedy otrzymuję informacje od czytelników, że wydana książka sprawiła komuś radość/przyjemność, a nawet odmieniła życie, to ma to chyba jakiś sens… Primum non nocere 😉

Marta Lipczyńska-Gil, naczelna kwartalnika „Ryms”

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj