KOC: Morska przygoda

0
971

KOC – Klub Osobników Czytających, w którym bardzo różni kulturalni czytelnicy dzielą się z „Rymsem” wspomnieniami ze swoich niepokojących, obrazoburczych, poruszających, wzruszających lektur dzieciństwa i wczesnej młodości. W części siedemnastej: Remigiusz Ciesielski.

Wspominanie książek z dzieciństwa, które poznawałem (bo chyba jeszcze wtedy nie czytałem) prowadzi do remanentu pamięci. Bo która z nich była rzeczywiście ważna: ta przeżywana całym sercem wtedy, czy ta wspominana dziś.

Zaskoczeniem jest dla mnie, że tak wiele pamiętam, moment, kiedy byłem nimi obdarowywany, okoliczności oglądania, czy fascynacje podczas samego kontaktu z książką. Powiem więc o książeczce i dla mnie niespodzianej, ale budzącej ciepłe wspomnienia dzieciństwa.

Chyba wpierw przeczytała mi ją mama, choć z równym prawdopodobieństwem mógł zrobić to tata czy siostra. To w tym wspomnieniu nieistotne. Pamiętam jednak czas, kiedy ja ją czytałem – poznawałem, mogła to być jesień albo zima około 1973-74 roku. Jakieś przeziębienie zapewne, ciężka kołdra leżąca na mnie, zapierająca oddech na równi ze słyszaną historią, jakieś orzechy (i to bez inspiracji „Panem Maluśkiewiczem”).

Cudownie wydana, kolorowa, z bajecznymi ilustracjami Szancera, najdłuższa opowieść z trudem przeze mnie czytana, dająca się poznawać wieloma zmysłami, o tytule inspirującym wtedy do podróży i badań, a dziś do radości – to był „Pan Soczewka na dnie oceanu” Jana Brzechwy.

Batyskaf penetrujący podwodne krainy, morskie potwory i kolorowe ryby. Coś niezwykłego, oszałamiającego, pobudzającego emocje i wyobraźnię. Nie wiem, czy bardziej oczy szukały detali ilustracji, czy męczyły się, by z mozołem brnąć przez nieskończenie długi, fascynujący tekst morskiej przygody, będący skarbnicą wiedzy i marzeń o byciu jak Pan Soczewka.

Być może dlatego prosiłem w następnych latach, by rodzice kupowali mi książki w stylu „Zwierzęta budują” pióra Cecylii Lewandowskiej, wydawnictwa Nasza Księgarnia. I choć dziś wspominam swój sukces czytelniczy, pierwszą udaną próbę samodzielnego przeczytania książki, która wydawała się nie mieć końca, wiem, że to była tylko próba. Mam świadomość, że wtedy nie uśmiechałem się dobrotliwie sylabizując frazę:

Przemierzał obszar wód Atlantyku
Specjalnym statkiem „K. I. Gałczyński”
Wybudowanym w stoczni szczecińskiej.

Bo nie wiedziałem ani tego, kim jest K. I. Gałczyński, ani tego, co chciał powiedzieć o nim Brzechwa.

A skąd orzechy, które kryły w sobie pomysły na wykorzystanie skorupek? Pojawiły się po dobrej lekturze cudownej bajki. Warto ją odtwarzać w pamięci, bawiąc się łupiną orzecha w białej, ciężkiej jak ocean pościeli, zupełnie nie troszcząc się o to, że podąża się utartym już tropem za pomysłowym Panem Maluśkiewiczem.

Remigiusz T. Ciesielski – kulturoznawca, mediewista, adiunkt w Instytucie Kulturoznawstwa UAM w swojej pracy zajmuje się semiotyką i historią kultury.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj