KOC: Latające tomahawki

0
1007

KOC – Klub Osobników Czytających, w którym bardzo różni kulturalni czytelnicy dzielą się z „Rymsem” wspomnieniami ze swoich niepokojących, obrazoburczych, poruszających, wzruszających lektur dzieciństwa i wczesnej młodości. W części trzynastej: Krystyna Lipka-Sztarbałło.

Ważnych książek w dzieciństwie było mnóstwo. Pojawiały się i znikały, a na ich miejsce przychodziły nowe. Tych, które przekroczyły granice doświadczenia było mniej. No i jest ta jedna, irracjonalnie zapisana (nie tylko w moim życiorysie) – to „Winnetou” Karola Maya. Jak do tego doszło? Moje wczesne dzieciństwo, z powodu uporczywych nawrotów choroby, upływało gęsto między poduszką a kołdrą. Nie czytałam jeszcze sama, kiedy w domu pojawił się hit na miarę PRLu, książka prawie o dzikim zachodzie. Lektury, które były mi czytane i we dnie, i w nocy, dzieliły się na te, przy których dorośli zasypiali, i na te, które dawały im szanse przetrwania. „Winnetou” spełniał ten warunek. Czy fakt zaangażowania osoby dorosłej w lekturę, czy poczucie wspólnoty, czy urok książki przygodowej, która czas czyniła znośnym sprawiał, że ją uwielbiałam. Przyszło mi to tym łatwiej, że odkąd pamiętam nieufnie odnosiłam się do bajek. Ich jednowymiarowość nie budziła we mnie wyższych uczuć. Co innego taki Winnetou, który nieustanie dawał świadectwo. Dla kogoś, kto za święto miał dzień, kiedy można było leżeć w ubraniu pod kocem, a nie w piżamie pod kołdrą, dynamiczna dzielność tytułowego bohatera była bardzo inspirująca.

Z dzisiejszego punktu widzenia dziwi mnie fakt, że nie zniechęcały mnie trafiające w cel tomahawki i notoryczne skalpowanie wroga, które przyjmowałam ze spokojem i zrozumieniem. I to nie tak, co by moje madejowe łoże zrobiło ze mnie twardzielkę. Generalnie wzruszałam się łatwo opłakując rzewnie los zwierząt i ludzi. Nawet smutny koniec baby Jagi od Jasia i Małgosi rozważałam z mieszanymi uczuciami. Jednak Dziki Zachód to insza inszość. Kiedy nauczyłam się czytać powtarzałam lekturę już sama, a następnie przepowiadałam sobie rysując komiksy. No i przyszedł ten dzień, kiedy dowiedziałam się, że autor nigdy na Dzikim Zachodzie nie był. Dałam odpór po całości. Uwierzyłam, wtedy, kiedy już mogłam. Ale sentyment pozostał, kolekcjonowałam legendy indiańskie i eskimoskie, zaczynałam podczytywać opracowania popularnonaukowe. W szóstej klasie „Księgę Indian” Ewy Lips traktowałam jak Biblię.

Minęły dziesiątki lat. Ze sztuką Indian czy Eskimosów spotykałam się sporadycznie, ale zawsze z radością. Parę lat temu Joasia Olech na Facebooku zaczęła zamieszczać portrety Indian, fotografie z przełomu wieków XIX i XX (Edwarda S. Curtisa). Dreszcz. Powróciły emocje sześciolatki, obojętnej na wiedzę, chcącej zapisać obraz treściami tu i teraz jej potrzebnymi. W takich sytuacjach z wdzięcznością myślę o Ani Czernow, która mówiąc o zaletach czytania, nie gani lektur przypadkowych. Może takich w ogóle nie ma?

Krystyna Lipka-Sztarbałło – projektantka wnętrz z wykształcenia, ilustratorka literatury dziecięcej z wyboru.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj