Krzysztof Ryszard Wojciechowski, „Fistaszki” – nasze zwierciadło, [w:] „Ryms” nr 25, wiosna 2015, s. 20.
Początkowo komiks Charlesa Schulza miał być zatytułowany „Mali ludzie”, ale wydawca wymusił na autorze zmianę tytułu. Zaproponował „Fistaszki”. Możemy dziś tylko zgadywać, że zainspirowały go podobne do orzeszków wielkie głowy rysowanych przez Schulza postaci. Jeśli jednak użyjemy odrobiny wyobraźni i przypatrzymy się nieobranemu fistaszkowi, to dostrzeżemy jego podobieństwo do znaku nieskończoności. Być może w tytule tym było coś z proroctwa, a może nawet klątwy. Bo Schulz już nigdy nie uwolnił się od swoich bohaterów i opowiadający o nich komiks tworzył ponad pięćdziesiąt lat.
Powiedzieć o „Fistaszkach”, że to komiks ważny, to zdecydowanie za mało. To niekwestionowane arcydzieło i jeden z tych tytułów, które ukształtowały komiksowe medium. To najdoskonalszy przykład tak zwanych funnies – komiksów publikowanych na ostatnich stronach gazety, będących dodatkami kierowanymi do najmłodszych. Dla mnie to również świetna zapowiedź tego, co przyniósł boom powieści graficznych kierowanych do dorosłych, bo dzisiejszy wyrobiony czytelnik zobaczy w „Fistaszkach” komiks obyczajowy.
Galeria postaci, którą stworzył Schulz – z neurotycznym Charliem Brownem, zrzędliwą Lucy i Psem Snoopym na czele – stała się ikoniczna dla światowej kultury. Historyjki przedstawiane w „Fistaszkach” bywają śmieszne, ale ja dostrzegam w nich przede wszystkich smutek i mądrość. Twórcy ówczesnych pasków dobrze bowiem zdawali sobie sprawę, że na ostatnią stronę gazety zaglądają nie tylko dzieci i emigranci kiepsko jeszcze posługujący się angielskim. Prawda jest taka, że nawet jeśli ktoś się do tego nie przyznawał – z ciekawości czytali je wszyscy.
Jeśli chodzi o „Fistaszki”, dzieciom zapewne podobały się po prostu kreskówkowe ludziki, ale perypetie małych bohaterów miały bardzo egzystencjalny wydźwięk. Schulz w swoich komiksach odnalazł złoty środek, który sprawił, że jego dzieło, choć czasem odnoszące się do aktualności (nowych trendów i wydarzeń bieżących), wisi w próżni. Mimo że ma na karku ponad pół wieku, w niczym nie przypomina starej, zmurszałej fotografii i będzie aktualne nawet za sto czy dwieście lat. Bo opowiada (tak jak inne największe dzieła literatury czy filmu) o kondycji szarego człowieka, która – nie okłamujmy się – nigdy nie będzie zbyt dobra. Zapewniam jednak, że nie jest to „komiksowa mydlana opera dla ubogich” i nawet ludzie szczęśliwi znajdą tu coś dla siebie.
Fistaszki, ci mali ludzie, są bowiem jak nasze dzieci, nasze zwierciadła. Przeglądamy się w nich i przynoszą pocieszenie, bo wydają się lepsze od nas. Skoro to komiks tak głęboki, to zapewne pojawiają się w Waszych głowach pytania o to, czy aby nie będzie za trudny dla dzieci. Nie. To jednak cały czas zabawne przygody uroczych urwisów, bo w Schulzu do końca biło serce wrażliwego dziecka. Proponowałbym jednak czytać „Fistaszki” wspólnie z dziećmi. Przede wszystkim po to, żeby porozmawiać o uczuciach bohaterów. Dlatego razem, że dzięki wspólnej lekturze my dowiemy się sporo o nich, a one dowiedzą się niemało o nas. Nie trzeba na to wiele czasu. Wszak to kilkukadrowe paski. Wystarczy przeczytać jeden dziennie. Inna sprawa, że – gwarantuję! – jeden dziennie nie będzie wystarczał ani Wam, ani Waszym dzieciom.
„Fistaszki”
Charles M. Schulz
przeł. Michał Rusinek
Wydawnictwo Nasza Księgarnia