„Dużo śmiechu, trochę smutku, to historia o mamutku”
Wiktor Woroszylski
ilustr. Józef Wilkoń
Wytwórnia, 2008
wiek: 4+
„Mamutko mamusieńko –
kwilił mamutek cienko –
taki bzydki dinozaur
byłby mamutka pozarł!”
Pamiętam ten fragment z dzieciństwa, jak recytowała go moja mama, ale nigdy nie umiała mi powiedzieć, z jakiej książki pochodził. Dobrze go zapamiętałam, bo bardzo mi się podobał i zawsze miałam przeczucie, że musi to być jakaś nader sympatyczna opowieść. Miałam rację. Kiedy niedawno trafiłam na tytuł „Dużo śmiechu, trochę smutku, to historia o mamutku” wiedziałam, że znany mi cytat musi pochodzić z tej książki. Niezmiernie się ucieszyłam, że wreszcie będę mogła poznać resztę historii. A oto czego się dowiedziałam…
Głównym bohaterem tej bajki jest właśnie owy mamutek, nazwany przez autora Lutkiem. Żyje szczęśliwie pośród innych mamutów, wraz z tatą Jonatanem i mamą Danutą. Lutek jest mamutkiem o wyjątkowo bujnej wyobraźni, śnią mu się potwory albo boi się dinozaurów (które, jak wiadomo, w tamtych czasach już nie żyły) i często opowiada niestworzone historie. Lutek ma więc opinię kłamczucha i tchórza. To jednak właśnie on zauważa nadciągający lodowiec. Niestety, gdy próbuje ostrzec rodziców, ci mu nie wierzą. Wkrótce okazuje się, że mamutek mówił prawdę. Zwierzęta uciekają w popłochu przed mrozem i lodem, a wraz z nimi także rodzina mamutka. Lutek biegnie co sił i nie zauważa, że nie ma z nim mamy ani taty. Zginęli niestety pod lodowcem. Lutek dzielnie idzie dalej i w tajemniczy sposób udaje mu się dotrzeć do miejsca, które stanie się jego nowym domem. A gdzie się ten dom znajduje? Nie będę Wam tego zdradzała, bo popsuję efekt zaskoczenia i radość z wzruszającego zakończenia, które warto poznać samemu.
Książka Woroszylskiego to arcydzieło literacko-plastyczne. Choć historia wcale nie jest taka wesoła, niesie z sobą dużo ciepła i optymizmu. Dzieje się tak dlatego, że napisana jest z dystansem i humorem. Czytając ją przeżywamy dokładnie to, co zapowiada tytuł – trochę śmiechu, trochę smutku. A wszystko w doskonałych proporcjach. Przyjemność z lektury jest tym większa, że autor posługuje się językiem jak artysta, z dużą swobodą i wyczuciem. Wspaniałej treści wtórują genialne ilustracje Józefa Wilkonia. Rysunki, stylizowane na dawne malowidła naskalne, są proste, lecz bardzo sugestywne. Idealnie współgrają z tekstem i oddają nastrój wydarzeń – są smutne, to znów wesołe, zabawne i przejmujące. „Dużo śmiechu, trochę smutku…” dzięki swemu niepowtarzalnemu urokowi jest książką absolutnie wyjątkową!
Adriana Dobrzyńska-Suchy
***
Joanna Olech, Przytulić mamutka…
Niemal muzealnej wartości egzemplarze książki Dużo śmiechu, trochę smutku, to historia o mamutku hołubione są przez jej entuzjastów jak obiekty kultu – oto spotkało się kapitalne pióro Wiktora Woroszylskiego z mistrzowskim piórkiem Józefa Wilkonia i obaj panowie zagrali taki duet, że buty spadają z wrażenia!
Wiktor Woroszylski uczynił z gruboskórnego mamuta rozczulającą przytulankę – niezgrabnego malutkiego olbrzyma, osamotnionego na świecie po katastrofie globalnego zlodowacenia. Historia jest napisana po mistrzowsku – przy lekturze nasuwa się wspomnienie absurdalnych wierszyków Stefana Themersona i Edwarda Leara. Bardzo dowcipny, rytmiczny wiersz ma cechy samoprzylepne – przykleja się do naszej wyobraźni i tkwi w niej, niezawodnie, przez lata.
Żyły mamuty w stadzie
w zrozumieniu i ładzie;
widać na tym przykładzie,
że dobrze bywa w stadzie.
Historia o mamutku jest jedną z najpiękniejszych książek dla dzieci powojennej Polski. Rozmach, klasa rysunku, dezynwoltura Józefa Wilkonia – wszystkie te cechy pozwalają zrozumieć, skąd się wziął prestiż Polskiej Szkoły Ilustracji, przypadającej na lata 60. i 70. XX wieku. Oto w roku 1961, kiedy książki dla dzieci zaludnione były traktorzystkami i milicjantami – ukazała się w niebagatelnym nakładzie książeczka tak nowoczesna i zuchwała, że mimo upływu niemal pół wieku zachowała świeżość evergreenu. Henry Matisse nie powstydziłby się tych śmiałych uderzeń pędzla, tej wyrafinowanej, prostej kolorystyki.
Wilkoń jest mistrzem prostoty – wielokrotnie odwoływał się w swoich ilustracjach do malarstwa naskalnego z Altamiry i Lascaux, do niezwykłych osiągnięć genialnego dzikusa. Nie można było lepiej wybrać środków malarskich dla „mamucich” ilustracji – neolityczny artysta, do którego Wilkoń nawiązuje, jest wszak współczesnym naszego „Lutka”. A wdzięk, jakim grafik obdarzył toporne, prehistoryczne zwierzę – to prawdziwa sztuka magiczna.
Pomysł przywołania tej wspaniałej książki po latach i oddania jej w ręce nowej generacji czytelników witam z wielką radością i entuzjazmem. Mamuty wyginęły, ale niechby ocalał chociaż jeden, kapitalny mamutek.
Dużo śmiechu, trochę smutku, to historia o mamutku, Wiktor Woroszylski, il. Józef Wilkoń, Wytwórnia, 2008, [w:] Ryms nr 04, 2008, str. 25