Janusz Pawlak, Co robi kapitan?, [w:] „Ryms” nr 17, wiosna 2012, s. 20.
No właśnie, co robi kapitan? A co robią marynarze? Dla czytelników mojego, już niezbyt młodego pokolenia odpowiedź na te pytania jest jedna i oczywista. Kapitan pali fajkę, a marynarze piją rum.
Czy dzisiejszy dziecięcy czytelnik też tak uważa? Czy w ogóle wie, co to rum i do czego służy fajka? Myślę, że wątpię. Bo i skąd miałby wiedzieć? Fajka wymaga celebry, celebra wymaga czasu, a czasu nikt dziś nie ma. Palenie tytoniu jest już prawie wszędzie zakazane, fajczarze odchodzą w niebyt. Alkoholu reklamować nie wolno, Jamajka – ojczyzna rumu – kojarzy się albo z ekskluzywnymi wakacjami na Karaibach, albo (mam nadzieję, że nie dzieciom) z zupełnie innymi używkami. Albo z jednym i drugim.
Kiedyś tak nie było. Świadczy o tym choćby książka Marii Terlikowskiej pt. „Fajka kapitana Pykpyka”. Książka dla dzieci, rzecz jasna. Ukazała się równo pół wieku temu, w 1962 roku nakładem Biura Wydawniczego „Ruch”. Ilustracje do tej ciekawej książeczki wykonał Bohdan Wróblewski.
Historia przedstawiona nam przez autorkę mową wiązaną jest opowieścią o dalekich i egzotycznych rejsach przedsięwziętych przez dzielnego kapitana. Spotykamy go już na pierwszym obrazku, gdzie spoczywa w swobodnej pozie na baryłkach rumu, ze szklanką we wzniesionej dłoni. Sięgając do coraz to innej beczki, stary wilk morski snuje swoją opowieść, a czytelnikom oczy rosną ze zdziwienia. Bo przygody kapitana Pykpyka nie należą do codziennych. Podczas pobytu na Jamajce (gdzie butelkowany rum rośnie na drzewach) został porwany przez huragan i poniesiony przez niego przez ocean. Wylądowawszy na górze lodowej, przy pomocy ryby piły wystrugał z lodu statek, którym dopłynął szczęśliwie do Gdyni. Drugi rejs przyniósł jeszcze więcej zaskakujących przygód. Ot, choćby spotkanie z morskim kotem.
„Co, co? Że nie ma morskich kotów?
Są właśnie! Przysiąc jestem gotów!”
Zwierzę, wyczerpane ucieczką przed morskim psem, wskoczyło niespodziewanie na pokład i zażądało – na uspokojenie – waleriany. Ale kapitan Pykpyk miał lepszy pomysł:
„Co, waleriana? Nie, mój kocie.
Niech walerianę piją ciocie.
Zapal fajeczkę, siądź na koi –
Fajka cię zaraz uspokoi…
I odtąd wszystkie koty z bajki
Ogromnie lubią palić fajki”.
Niedługo potem, podczas podróży z Hawajów do Chin, nasz bohater przygarnął kolejnego pasażera: morską krowę.
„Kot otoczył ją opieką –
I odtąd pija świeże mleko”.
Na czym polegała ta opieka? Kolejna niespodzianka:
„W Chinach kupiłem fajki nowe,
Bo kot nauczył palić krowę”.
Co ciekawe, jedyny negatywny bohater występujący w tej książeczce, wielki jak tramwaj krwiożerczy rekin spod Hongkongu, wyraźnie stronił od tytoniu. Uratowało to kapitanowi życie: wypadłszy za burtę, wetknął swoją fajkę w paszczę atakującego go drapieżnika.
„Rekin, gdy poczuł dym gryzący,
Zakaszlał – jasne, niepalący!”
Wydaje mi się, że słychać tu lekką pogardę. Taki duży, a mięczak – nie pali! Nie to, co kot, krowa i bohaterski kapitan!
Trudno się dziwić, że autorka dość swobodnie podchodzi do zagadnień związanych z paleniem tytoniu. Kiedyś zupełnie inaczej patrzono na te sprawy. Wystarczy sięgnąć do filmów z lat pięćdziesiątych czy sześćdziesiątych XX wieku. Ileż to razy widziałem, jak lekarz, zakończywszy badanie pacjenta, siada przy biurku, zapala papierosa i wypisuje receptę. Czasem częstuje też chorego. Tak było w Hollywood, tak było w Polsce, we Francji i Włoszech. Nikt nie widział w tym nic niestosownego, a już, broń Boże, niezdrowego.
Dziś, w imię wyższych racji, nikt nie wznowi „Fajki kapitana Pykpyka”. Starannie przemyślane, smacznie wystylizowane ilustracje Bohdana Wróblewskiego odejdą w zapomnienie, tak jak tekst pani Terlikowskiej. Ocalałe egzemplarze, póki nie zostaną zaczytane, spotkać będzie można jedynie w antykwariatach i na bibliotecznych półkach.
A co na to wszystko bohater książeczki?
„Pykpyk znowu pyknął z fajki –
i do widzenia.
Koniec bajki”.
Janusz Pawlak – antykwariusz w Krakowie, z wykształcenia matematyk, miłośnik dawnej i współczesnej książki dziecięcej, kolekcjoner komiksów.
„Fajka kapitana Pykpyka”
Maria Terlikowska
ilustr. Bohdan Wróblewski
Biuro Wydawnicze „Ruch”, 1962