Wisława Szymborska ma oko do wychodzenia poza to, co ludzkie. Czasem migną w wierszach kolory, które tylko ona umie dostrzec, szczegóły odkrywane poprzez głęboką uważność, wersy wychwytujące – jeśli to możliwe – perspektywę nieantropocentryczną. Negacja jest ważna i pojawia się w wierszach często, włączając, jak to ujął Stanisław Balbus, „tryb warunkowy świata”. Wszystko istnieje oraz nie istnieje równocześnie, co tworzy nieprzebrane możliwości egzystencji. Zieleń od razu staje się jednak prawdą, nie dekoracją. Wierzę w nią. Najbardziej, kiedy sprawia, że wzrok ogniskuje się na szczególe i cały spektakl wiersza odgrywa się w mikroskali. Jakby to mnie musiało ubyć, żebym mogła zobaczyć i zrozumieć. Przyroda bywa modlitwą, bohaterką, towarzyszką. Nie jest czymś osobnym i dalekim, naturą różniącą się od kultury. Jeśli już czymś, to niepoznanym doświadczeniem wspólnym, którego wciąż trzeba być ciekawym.
Serce jaskółki, zmiłuj się nad nimi brzmi jak szept i litania, okalająca misterium miłości, które miało miejsce w leszczynie. Jaskółka jawi mi się w wierszu „Upamiętnienie” jako powiernica najświętszej tajemnicy, kapłanka pamięci i podniebna obietnica, że wszystko jest możliwe. Ostatnia zwrotka wiersza, naszpikowana oksymoronami, jest jak wskazanie taoistycznej drogi, gdzie każda rzecz oznacza zarazem swoje przeciwieństwo.
(…) jaskółko, ciszo ostra,
żałobo wesoła,
aureolo kochanków,
zmiłuj się nad nimi.
Nie jest to litania, którą można byłoby zrozumieć ani wyjaśnić. A jednak są to słowa, które radykalnie odmieniają myśl, przepoczwarzają umysł. Modlitwa do jaskółki jest wszystkim, czego zakochani potrzebują, a jednocześnie jest zespoleniem się w zieleni, która w leśmianowski sposób oznacza też niepoznawalną tajemnicę.
Szymborska jednak nie ulega pokusie udziwnień. Chwyta to, co dotykalne w doskonale iluzorycznej prostocie słów. Z jednej strony to coś, co sprawia, że pozbywamy się patosu, z drugiej jednak prowadzi do tego, że wszelkie próby rozbioru poezji Szymborskiej nieuchronnie wiodą na manowce oczywistych wniosków i prawd. Jest to próba poznania świata przy jednoczesnym założeniu jego niepoznawalności oraz akceptacja połączona z afirmacją z niepodważalnym prawem do ciągłej niezgody. Również zieleń w wierszach Szymborskiej jest potoczna, codzienna, bliska i zwyczajna, przez co zmienna. Na przykład wiersz „Drobne ogłoszenia” zwraca nas w stronę ciszy i milczenia, a zatrzymuje przy wpatrywaniu się w gwiaździste niebo, nasłuchiwaniu skoków pasikonika, planktonie i płatkach śniegu. Szymborska jest mistrzynią zauważania małych rzeczy w przyrodzie.
Nawet więcej! Buntuje się przeciwko wielkiej liczbie. Wybrana i detaliczna wizja świata pozostaje tylko sprawą prywatną. Wolę wyjątki […] / Wolę czas owadzi od gwiezdnego – czytamy w wierszu „Możliwości”, bo mnogości czasem nie daje się nijak pomieścić w głowie i w sercu. W wierszu „Urodziny” świata jest po prostu w nadmiarze.
Do dzbanka jakiego ten łopian i kłopot
i łubin i popłoch i przepych i kłopot?
Gdzie zabrać kolibra, gdzie ukryć to srebro,
co zrobić na serio z tym żubrem i zebrą?
Już taki dwutlenek rzecz ważna i droga,
a tu ośmiornica i jeszcze stonoga!
Jest jednakże ta hojność, pomysłowość, zamaszystość i dokładność również chwalona. W wierszu „Allegro ma non troppo” czai się pokora wobec tego przepychu i niekłamany zachwyt:
Jesteś piękne – mówię życiu –
bujniej już nie można było,
bardziej żabio i słowiczo,
bardziej mrówczo i nasiennie.
Trzeba się narodzić, żeby pojąć cały ten przepych. Nie rozgniewać, nie rozdeptać, przeciwnie – pokłonić się pierwszej, szarpnąć za brzeg listka i spytać, czy dosłyszało? Jest jednak bujność w przyrodzie czymś innym niż wielkie liczby i statystyka. To właśnie ta jakość, przy której może nam ubywać, albo to właśnie ona sprawia, że łatwiej nam się wpisać i stać jednością ze światem. Choć nie zawsze rozumiemy, co zieleń do nas mówi, nie zawsze umiemy słuchać i czasem rośliny milczą. Gdyby świat mógł być wymyślony inaczej!
Lubię wiersz „Obmyślam świat” za pomysł słowników dołączanych do każdego gatunku zwierząt i roślin, dzięki któremu możliwa byłaby wymiana słów z innymi istotami – chociaż powitania i rozmowy. Rozumielibyśmy wtedy improwizację lasu, epikę sów i aforyzmy jeży! W wierszu „Radość pisania” też jako pierwsze słowa układają się w „las” i „łanię”. Wiemy już, że czas owadzi i że czwartek bardziej niż nieskończoność. I że w tym pięknym, wymyślonym świecie, gdzie Czas ma władzę nad wszystkim – ale nie nad kochankami, bo zbyt nadzy i objęci. Wiemy też, gdzie podziewa się cała historia świata.
Cokolwiek kiedykolwiek gdziekolwiek się działo,
spisane jest na wodzie babel.
Wiersz „Woda” czytałam na głos, kiedy nadawaliśmy imię niewielkiej rzece „Małej”. Tak jak w wielkich morzach i oceanach, jest w Małej obieg wody na Ziemi, a w wierszu każda kropla, która kiedykolwiek przesączyła się przez Ziemię – wszystko, wszędzie, naraz. A zarazem lekkość, życiodajność i rwąca siła. I chmury, bo na niebie płynie taka sama rzeka, jak na lądzie, której Szymborska również lubi się przyglądać. Zjadam niebo, wydalam niebo – twierdzi podmiotka liryczna w wierszu „Niebo”. I dalej, że podział na ziemię i niebo / to nie jest właściwy sposób / myślenia o tej całości.
Już wiemy, że nie duże liczby, że nie statystyka i uogólnienia. To, co bliskie, to szczegół, źdźbło, kropla, ale też ciało. Jest Szymborska baczną obserwatorką siebie samej. W wierszu „Do serca w niedzielę” dużo jest wdzięczności, zdumienia i docenienia codziennego powtarzania tych samych czynności. Praca w święta, w niedzielę, ciągle i bez ustanku zostaje doceniona i zauważona:
Masz siedemdziesiąt zasług na minutę.
Każdy twój skurcz
jest jak zepchnięcie łodzi
na pełne morze
w podróż dookoła świata.
W takich fragmentach czuję, że właśnie dzięki głębokiej skromności języka i zachwytu nad tym, co niby tak oczywiste, jak bicie własnego serca, poezja Szymborskiej zapewnia nam rzecz najcenniejszą: czyste poczucie tajemnicy, której jesteśmy trybikami. Można byłoby pomyśleć ten świat inaczej. Nasze serca mogłyby być bardziej leniwe, a my znaleźć się w zupełnie innej postaci. W skórze nie łusce?/ Z twarzą nie liściem? Zastanawia się w wierszu „Zdumienie”. Ciało takie, jakie jest, można nazwać i zauważyć, choć ma też świadomość własnych granic. W wierszu „Piosenka” czytamy, że różą zakwita róża i nikt inny. Wiesz. I dalej:
Próbowałam mieć liście. Chciałam się zakrzewić.
Z oddechem powstrzymanym – żeby było prędzej –
oczekiwałam chwili zamknięcia się w róży.
Jednak podmiotka liryczna ma ciało pojedyncze, nieprzemienne w nic. To zarazem dobrze i niedobrze, bo też nasza własna perspektywa staje się w ten sposób i wyjątkowa, i ograniczająca. Spoza ludzkiej perspektywy, porzucone po przetestowaniu ironią wątki i skompromitowane wcześniej koncepty uporczywie powracają w nowych wariantach. Uwielbiam tę niekonsekwencję. Żadna negacja nie jest ostateczna, gdyż i ona podlega wątpieniu. To jednak, co się nie zmienia, to poczucie, że w całej tej inności nie jesteśmy lepsi od nikogo.
Dla naszego spokoju, śmiercią jakby płytszą
nie umierają, ale zdychają zwierzęta
tracąc – chcemy w to wierzyć – mniej czucia i świata,
schodząc – jak nam się zdaje – z mniej tragicznej sceny.
W wierszach Szymborskiej pojawiają się ważkie pytania na temat naszej relacji ze światem pozaludzkim. Wiersz „Widziane z góry” pokazuje śmierć żuka, jednak groza tego widoku jest umiarkowana. To, co ważne, związane jest ze światem ludzkim i ma od razu w związku z tym pierwszeństwo przed tym, co nieludzkie. Nie ma w tym jednak zgody na takie postrzeganie świata. Coś sprawia, że od razu również wolimy czas owadzi od gwiezdnego. Czy Szymborska mogła wiedzieć o tym, że żuki są astronawigatorami? Żuki z rodziny gnojarzowatych, obierając jakiś cel, nawigują za pomocą gwiazd. W dzień kierują się Słońcem, natomiast w nocy dostrzegają polaryzację światła, czyli światło Słońca poza horyzontem lub światło odbite przez Księżyc. Żuki potrafią też określać kierunek przez obserwację Drogi Mlecznej na niebie. Może one znają czas gwiezdny? A może jest taki sam jak owadzi?
Czas zresztą często w późniejszych wierszach zostaje zredukowany do chwili obecnej. W wierszu „Może być bez tytułu” podmiotka liryczna siedzi pod drzewem, nad brzegiem rzeki. Nie jest to zdarzenie, które opisywałyby kroniki, a jednak należy do tych najważniejszych. To drzewo to topola, bo topole lubią rosnąć w pobliżu rzek i szumieć nad nimi, rzeka to Raba, a ona jest i patrzy. Przelatuje nad nią biały motyl – może to bielinek kapustnik, a może niepylak apollo?
Na taki widok zawsze opuszcza mnie pewność,
że to co ważne
ważniejsze jest od nieważnego
Podważona zostaje powszechnie przyjęta hierarchia zjawisk. Zmieniają się percepcja i proporcja. Ocaleniu podlega to wszystko, co znajduje się w opozycji do oficjalnego porządku świata, poza zasięgiem powszechnej uwagi lub na jej obrzeżach: uboczny, nieheroiczny wątek dziejów. Motyw ten powtarza się. W późniejszym wierszu „Chwila” wszystkie role obsadzone są idealnie – trawa, kwiatuszki jak z obrazków dla dzieci, więc pewnie stokrotki, pora poranna, w górze ptaki w locie w roli ptaków w locie. Nie ma chęci zmiany, bycia gdzie indziej, jest tylko afirmacja chwili, zatrzymanie w ruchu, uwiecznienie tej jednej klatki i prośba, żeby chwila ta trwała bez końca.
Podobno nie powinno się czytać wierszy po kolei, choć nie wiadomo, czyja to zasada. Z „Wierszy wszystkich” czytanych chronologicznie wyłania się obraz przyrody, która traktowana jest z coraz większą czułością. Służy jako metafora, ale jest też tajemnicą samą w sobie. Częścią całości i osobnym uniwersum. Dla mnie Szymborska jest i zawsze była nauczycielką patrzenia, wrażliwości i rozumienia, na czym polega wzajemne przenikanie pojęć z rejestrów wysokich oraz niskich. Jest też sztukmistrzynią opozycyjnych znaczeń, w których każde słowo i pojęcie może zmienić się w swoje przeciwieństwo. Wystarczy chwila nieuwagi, zmiana kąta patrzenia, wyjście poza własną perspektywę. Bujniej w tak oszczędnych słowach już się nie da.
Sylwia Stano, art ukazał się w 36. nr magazynu „Ryms”