Są białe kruki, białe noce, białe myszki… a u nas biały słoń, czyli książka dla was wyjątkowa, unikatowa, ponadczasowa. Zdobyta z narażeniem życia, odkryta na strychu, w piwnicy, w antykwariacie, w księgarni, u znajomego na półce. Taka, której się nie pozbędziecie za żadne skarby świata. Pokażcie swoje białe słonie! (ewa.skibinska@ryms.hokus-pokus.pl)
Poleca Marta Pilarska:
Nie wiem, ile miałam lat, może trzynaście, może piętnaście, a może byłam już w pierwszej klasie liceum… Jedno jest pewne – w moim przekonaniu byłam DO-ROS-ŁA! Uważałam, że na moich półkach nie ma już miejsca na książki dla dzieci. Oddałam wszystkie książki, które miały obrazki i nie traktowały o wielkiej miłości… Prawie wszystkie…
Przy jednym z tytułów zadrżała mi ręka. Plastuś. Z wytartą okładką…
„Ale tej nie muszę oddawać?” – zapytałam Mamy. To był moment, gdy jeszcze próbowała mnie przekonać, że zatęsknię za tym księgozbiorem. Ja z piedestału moich lat kilkunastu, gdy wszelkie argumenty docierają do uszu jak przez kłęby waty, mężnie zapakowałam bajki, baśnie, bajeczki do pudła. Plastusia przemycając pod swetrem… Dlatego, że był prezentem od mojej ukochanej Babci Irenki. Nie ma Jej już tak długo, a ja zawsze, ściągając Plastusia z półki, chcąc czytać mojej Córce o przygodach plastelinowego ludka, najpierw przełykam głośno ślinę i odchrząkuję… W tej książce jest cała miłość, jaka może się urodzić między Babcią a Wnuczką, wszystko niewypowiedziane w porę, cała tęsknota… I jej wyrozumiałość, jej cierpliwość, to, jak dobrze mnie znała… Są wszystkie moje z nią zabawy, spacery, ruskie pierogi, które razem lepiłyśmy, opowiadania, które dla niej pisałam… Jest też niedocenienie w porę czasu, jaki mają dla siebie Babcia i Wnuczka. Ten czas się kończy i zostaje czasem tylko Plastuś…
Każda z moich książek była podpisana. Każda miała numer. Co to za numer? Numer ewidencyjny mojej biblioteki. Każda książka miała kartę i mogła być wypożyczona. Na przykład przez przyjaciółkę z bloku, która mieszkała piętro wyżej.
marpil, http://zmalakafka.blogspot.com/