Krzysztof Ryszard Wojciechowski, Życie i czasy Dona Rosy, [w:] „Ryms” nr 21, s. 18-19, jesień/zima 2013.
Komiks dziecięcy w naszym kraju wciąż jeszcze kojarzy się z nieśmiertelnym Kaczorem Donaldem, który przy okazji jest adresatem większości inwektyw kierowanych w stronę opowieści obrazkowych. Oskarża się go o infantylizm, a jego twórców o wyrobnictwo. Jakość publikacji bywa różna, ale w ciągu niemal stu lat istnienia korporacji Disneya przez ich deski kreślarskie przewinęły się prace autorów nieprzeciętnych, a także takich, których twórczość jest dziś uznawana za wybitną. Gościem tegorocznego (2013) Międzynarodowego Festiwalu Komiksu w Łodzi był najważniejszy żyjący, a po Carlu Barksie najważniejszy w całej historii medium twórca pracujący z rysunkowymi kaczkami – Don Rosa.
Obywatel Sknerus
Jego najważniejszy komiks, „Życie i czasy Sknerusa McKwacza”, to biografia fikcyjnej osobistości, najbogatszego kaczora świata, wymyślonego w latach czterdziestych przez Carla Barksa. Na filmie zamieszczonym na YouTubie, w którym Rosa oprowadza widzów po swoim domu, można dostrzec, że w jego pracowni, prócz niesamowitego zbioru kaczych dewocjonaliów, znajdziemy pokaźną kolekcję kina z początków XX wieku. Są tam dzieła Davida W. Griffitha, Charliego Chaplina, Fritza Langa, Harolda Lloyda. To zapewne przejaw miłości do klasycznego kina, ale również encyklopedia pomagająca w pracy, niezastąpione źródło informacji na temat strojów i innych realiów ówczesnego życia. Rosa jest bowiem do tego stopnia wierny komiksom Barksa, że niemal wszystkie swoje historie osadza na przełomie XIX i XX wieku.
Pochodzący ze starego szkockiego klanu Sknerus McKwacz to postać wykreowana w czasach wielkiego kryzysu, ma więc trudny charakter i cechuje go szorstkość ludzi żyjących w tamtym okresie. Jego historia to również historia kolonizacji i emigracji zarobkowej – zanim osiadł w Ameryce, podróżował po całym świecie. Elementy, wokół których Rosa buduje fabuły swojego cyklu, były wspominane na łamach komiksów Barksa. Czasem wydarzenie, o którym Sknerus ledwie napomknął, urasta w komiksie Rosy do pełnometrażowej historii. Z serii opowieści stworzonych w charakterystycznym dla „Kaczora Donalda” kilkunastostronicowym standardzie, zebranych i wydanych w dwóch grubych albumach, wyłoniła się pełna goryczy epicka saga, ujęta w konwencję powieści awanturniczej.
Brzmi poważnie. Czy to jeszcze komiks dla dzieci? – spytamy. Sam autor w wywiadach przyznaje, że nie zaprząta sobie tym głowy. Tworzy po prostu przejmujące historie, które sam chciałby przeczytać. Nie ma tu prostego dydaktyzmu, a nad całym cyklem wisi głęboki, uniwersalny morał, przypominający o tym, co jest w życiu najważniejsze i ile możemy przegapić, jeśli będziemy pędzić ślepo za pieniędzmi. Warto podkreślić, że nie są to komiksy szczególnie trudne w odbiorze. Przepełnione są humorem sytuacyjnym i mają wartką akcję, dzięki czemu z satysfakcją mogą je czytać nawet młodsze dzieci. Jednak dla mnie „Życie i czasy…” to przede wszystkim opowieść o samotności. W komiksie tym, uchodzącym dziś za arcydzieło, prócz hołdu dla Barksa i książek przygodowych odnajdujemy odwołania do Dickensa, twórczości (i życia) Jacka Londona, do „Obywatela Kane’a” Orsona Wellesa – i to zapewne mały odsetek odwołań, które tam znajdziemy, bo o relacjach komiksów Rosy z innymi dziełami powstały już prace doktorskie. Intertekstualność jego komiksów nie działa w jedną stronę. Kilka lat temu serwisy filmowe obiegła anegdota, że pomysł na „Incepcję” zaczerpnięty jest z jednego z komiksów z Kaczorem Donaldem. Oczywiście chodziło o komiks Rosy, „Czy to jawa, czy sen?” („The Dream of a Lifetime”).
Artysta czy rzemieślnik?
W takich korporacjach jak imperium Disneya nie ma sentymentów, nawet dla twórców tej klasy co Rosa. I sam Rosa bardzo źle wypowiada się o tym koncernie. Przez wiele lat udawało mu się unikać kontaktu z firmą matką, współpracował za to z wydawcami mającymi prawa do kaczych komiksów – najpierw z amerykańskim Gladstone Publishing, potem z europejskimi filiami. W czasach, gdy zaczął tworzyć komiksy ze Sknerusem, zabraniano twórcom nawet podpisywać się pod swoimi pracami (wielu ludzi tego nie dostrzega, ale Disney do dziś niechętnie eksponuje nazwiska autorów). Prócz tego Rosa, tworząc komiksy, musiał dostosowywać się do norm i rozpisywać swoje opowieści na określoną liczbę stron, by mieściły się w wydaniach zeszytowych. Żeby opowiadać bardziej rozbudowane historie, nauczył się upychać na planszach jak najwięcej wydarzeń. Stał się w tym prawdziwym mistrzem. Jego kadry są często bardzo złożonymi piktogramami, w których wiele dzieje się na drugim planie.
Można by pomyśleć, że w komiksach Rosy liczy się głównie gawędziarstwo, bogata narracja. Trzeba jednak obiektywnie stwierdzić, że mimo braku wykształcenia plastycznego rysuje on znakomicie. Jego grafiki są tak efektowne, że wielu czytelników uznaje go za najlepszego ilustratora kaczych komiksów. Z wykształcenia Rosa jest inżynierem i odbija się to na jego sposobie pracy. Gdybyśmy przyjrzeli się temu, czego używa w pracowni (na przykład niezliczonej ilości szablonów, które wykorzystuje do rysowania monet i innych detali), stwierdzilibyśmy, że jego warsztat jest wielce osobliwy.
Kreska w komiksach Rosy jest bardzo gęsta. Widać też, że przykłada on wielką wagę do szczegółów, krajobrazów i architektury. Jego styl jest najchętniej zestawiany z grafikami Barksa, ale doczekał się również porównań z najważniejszym twórcą komiksowej kontestacji – ojcem obrazoburczego „Kota Fritza”, Robertem Crumbem. Zestawianie artysty odpowiedzialnego za „dedisneizację” komiksowych animorfów z twórcą pracującym dla tego koncernu wydaje się niedorzeczne, ale sam Rosa przyklaskuje temu porównaniu. Zdaje mi się, że zgodziłby się z tym i sam Crumb, ponieważ często przyznaje, że jest samoukiem, którego w dzieciństwie kształtowała twórczość Barksa.
W 1995 roku Rosa został uhonorowany nagrodą Eisnera, najważniejszym branżowym wyróżnieniem. Mimo że zdobył uznanie w rodzimym środowisku komiksowym, spotkał go los podobny do losu wielu amerykańskich pisarzy – jest twórcą popularnym głównie w Europie. Największą estymą cieszy się we Włoszech, w Skandynawii i w Niemczech. Ciekawe jest również to, że jego komiksy tworzone przed okresem disnejowskim współcześnie zostały wznowione tylko w Norwegii. Na szczęście dla reszty świata – w angielskiej wersji językowej.
Polska, jeśli chodzi o liczbę wydanych dzieł Rosy, nie należy do czołówki. Ale jeśli liczbę jego prac opublikowanych w naszym kraju porównamy na przykład z liczbą opublikowanych w Polsce dzieł Carla Barksa (ukazało się u nas bardzo mało dłuższych, czyli ważniejszych historii jego autorstwa), uznamy, że mieliśmy całkiem sporo szczęścia, bo wyszły u nas niemal wszystkie komiksy Rosy. Niestety, poza dość łatwo dostępną zbiorczą edycją „Życia i czasów Sknerusa McKwacza” historie jego autorstwa są rozproszone w wydaniach zeszytowych.
Pisząc ten tekst, próbowałem zebrać wypowiedzi twórców i publicystów na temat Dona Rosy. I okazuje się, że wszyscy dobrze znają to nazwisko, wiedzą, jak cenionym jest autorem, ale nie są w stanie powiedzieć, co go spośród ludzi pracujących z kaczymi komiksami wyróżnia, dlaczego warto sięgać akurat po jego historie. Co ciekawe, pokolenie dzisiejszych dwudziestolatków, których dzieciństwo zbiegło się z pierwszym polskim wydaniem „Życia i czasów Sknerusa McKwacza”, zdaje się w pełni rozumieć jego fenomen. Pozostaje mieć nadzieję, że promocja związana z jego wizytą sprawi, że po komiksy jego autorstwa sięgną kolejne rzesze czytelników – dzieci i dorosłych.
Krzysztof Ryszard Wojciechowski – twórca bloga „Rękopis znaleziony w Arkham”. Publicysta mocno związany z kontrkulturą. Jego teksty można przeczytać na łamach „Kolorowych Zeszytów”, portalu Dwutygodnik.com, ArtPapier, Ryms. W 2013 roku został wyróżniony Subiektywnym Radarem Ligatury „za działalność recenzencką i publikację ciekawych tekstów o komiksach”.