KOC – Klub Osobników Czytających, w którym bardzo różni kulturalni czytelnicy dzielą się z „Rymsem” wspomnieniami ze swoich niepokojących, obrazoburczych, poruszających, wzruszających lektur dzieciństwa i wczesnej młodości. W części dwudziestej pierwszej: Iwona Wierzba.
Z książką jestem związana od zawsze, zarówno prywatnie, jak i zawodowo. Moja mama była bibliotekarką i to właśnie ona przekazała mi gen ISBN, który z kolei ja „podarowałam” swoim dzieciom. Karty katalogowe, pieczątki, ekslibrisy to były moje najcenniejsze rekwizyty do zabawy.
Wybór kierunku studiów: Bibliotekoznawstwo i Informacja Naukowa nikogo nie zdziwił. Tam przestałam się książką bawić i fascynować, a zdobyłam solidną wiedzę, między innymi z zakresu edytorstwa.
Z wykształcenia jestem bibliotekarzem o specjalności: informacja naukowa i w tym zawodzie pracuję już ponad 35 lat. Moja pasja to pisanie i wydawanie książek dla dzieci.
W okresie kiedy księgarnie świeciły pustkami, a książkę trzeba było „zdobyć”, „wychodzić”, „załatwić”, ja miałam ich pod dostatkiem. Moja mama bibliotekarka zawsze wypatrzyła i co ważniejsze, umiała zdobyć najciekawsze wydania. Zanim słowo pisane zaistniało w moim życiu, z zachwytem i czcią oglądałam książki ilustrowane przez Jana Marcina Szancera, między innymi „Baśnie” Andersena czy wiersze Jana Brzechwy. Z nostalgią wspominam te ilustrowane przez Józefa Wilkonia, Olgę Siemaszko czy Janusza Stannego – szczególnie upodobałam sobie ilustrowaną przez niego książkę „O malarzu rudym jak cegła”. Książki ilustrowane przez mistrzów polskiej ilustracji, których wydanie przypadało na lata 50., 60. i 70. kształtowały moje czytelnicze oko. Do dziś, już jako wydawca, jestem „uwikłana” w tę mistrzowską kreskę i do publikacji wydawanych w wydawnictwie ALBUS często poszukuję ilustratorów, dla których wyżej wymienione grono jest autorytetem w dziedzinie książki obrazkowej.
Czytanie, a raczej oglądanie książek kojarzę z… nauką higieny i wypróżniania się. Tato przygotował mi specjalną ryczkę* z podciętymi nogami, na blacie której – kiedy zbliżała się pora siusiania – zawsze znajdowałam ciekawą książkę. Zasiadałam na nocniku i zaczynałam przewracanie kartek wte i wewte. Zanim przesiadłam się na toaletę, przeglądnęłam ich setki.
Uwielbiałam również lekturę czasopisma „MIŚ” z ilustracjami między innymi Bohdana Butenki. Przygody Misia Uszatka, Pucułki i Pocopotka pamiętam do dzisiaj. Ostatnio zakupiłam dla moich wnuków książkę wydawnictwa Widnokrąg, gdzie zebrano teksty Barbary Lewandowskiej z ilustracjami Janiny Krzemińskiej z wspomnianego, legendarnego czasopisma „MIŚ”.
Kolejne lektury, gdzie słowo pisane zajęło miejsce pierwszorzędne, to klasyka baśni i bajek, czytanych kilka, kilkadziesiąt razy na okrągło. Przyznam jednak, że moje samodzielne próby czytelnicze zaczęły się dość nietypowo, pomijam oczywiście „Elementarz” Falskiego i inne obowiązkowe czytanki. Otóż wpadła mi w ręce stara zniszczona książka z tytułem, który brzmiał tajemniczo i był bardzo trudny do wyartykułowania: „Życie seksualne dzikich”! Zaintrygowały mnie oczywiście zdjęcia półnagich czarnych mężczyzn i kobiet w pozycjach tanecznych i innych, niezrozumiałych i intrygujących, kryjących jakąś tajemnicę. Pierwszy rumieniec zawstydzenia i świadomość, że tę książkę należy czytać w tajemnicy, pamiętam do dziś. Książka rozpalała moją wyobraźnię przez wiele lat, do lektury dopuściłam moją sąsiadkę i przyjaciółkę z lat dziecięcych – Jolę. Czytałyśmy w zamkniętym pokoju, przykryte kocem i zaśmiewałyśmy się do bólów brzucha najpierw z nagości i szczegółów anatomicznych Trobriandczyków, a później w miarę czytelniczej sprawności z rymowanek, przyśpiewek, zaklęć. Marzyłyśmy, aby znaleźć się na Wyspach Trobrianda w roli rzucających czary i uczyłyśmy się na pamięć dwuwierszy, za pomocą których robili to tubylcy. Oczywiście obie pragnęłyśmy zostać czarownicami miłości, do których się chodzi, żeby zdobyć dziewczynę czy chłopaka, którego się chce. Bardzo chciałyśmy w swym arsenale małych czarownic mieć betel do żucia, który rozwiązuje języki. Seks i podstawowa tematyka książki zaczęła nas wciągać w miarę naszej gotowości i dojrzałości. Początkowo z wielkim zdziwieniem czytałyśmy o wygryzaniu sobie rzęs przez zakochanych, a w miarę lektury nasze zdziwienie malało, a ciekawość rosła. Zanim sięgnęłam po książki Henry’ego van de Velde i Michaliny Wisłockiej, odkrywałam tajemnicę seksualności w dość nietypowy sposób, czytając Bronisława Malinowskiego…
Inne lektury okresu młodości: książki Siesickiej, Jackiewiczowej, Snopkiewicz, Niziurskiego nie były mi obce, ale zlały się w mojej pamięci w jedną całość. Bronisław Malinowski towarzyszy mi do dziś dnia, można powiedzieć, że mnie prześladuje. Czytając biografię Witkacego dowiedziałam się, że Malinowski zabrał go na swoją wyprawę, a kiedy dotarli do Australii i wybuchła I wojna światowa, Witkacy wrócił do Polski.
A teraz zgadnijcie, co czytam? „Seks, betel i czary. Życie seksualne dzikich 100 lat później” Aleksandry Gumowskiej. Pierwsze lektury są ważne, kolejne bardzo ważne, ale te, które czytamy w tajemnicy przed dorosłymi, chyba najważniejsze!
Iwona Wierzba – pomysłodawczyni oraz autorka książek dla dzieci, właścicielka wydawnictwa Albus. Mama trójki dzieci, babcia dwojga wnucząt. Wciąż uśmiechnięta i pełna pomysłów.
* ryczka – regionalizm poznański: stołek, taboret