KOC – Klub Osobników Czytających, w którym bardzo różni kulturalni czytelnicy dzielą się z „Rymsem” wspomnieniami ze swoich niepokojących, obrazoburczych, poruszających, wzruszających lektur dzieciństwa i wczesnej młodości. W części dwudziestej piątej: Magda Kłos-Podsiadło.
I ja mam takie książki, które przeczytane w młodości, mają wpływ na całe życie.
Pamiętam te, które podrzucała mi mama, szczególnie „Pestkę” Anki Kowalskiej. Pamiętam „Mitologię” Jana Parandowskiego, którą wypatrzyłam w biblioteczce dziadka i czytałam jak kryminał. Ale dziś wspominam „150 wierszy” Edwarda Estlina Cummingsa, które wpadły w moje ręce, gdy miałam lat 17 i pożyczył mi je kolega z prób amatorskiego teatru.
Nie interesowało mnie wtedy, że Cummings był jednym z najbardziej awangardowych poetów amerykańskich, a wiersze tłumaczył Stanisław Barańczak. Ta książka była jak spotkanie na swojej życiowej drodze właściwego człowieka w odpowiednim czasie. Wiersze były pod każdym względem inne od tych, które czytałam do tej pory, czyli przy okazji szkolnych lektur. Czytałam je oszołomiona, z wypiekami na policzkach, szczególnie te o miłości. Po lewej stronie oryginalny wiersz po angielsku, po prawej – tłumaczenie. Mogłam je porównywać, czytać na głos jak nikogo nie było w domu. Zachwycałam się, że mają dziwną budowę, i nie przeszkadzało mi, że czasem ich nie rozumiem. Wiersze były jak wentyl na mój młodzieńczy bunt i emocjonalną huśtawkę.
Kolega, który książkę mi pożyczył, był wspaniałym recytatorem. Do dziś mam przed oczami i w uszach taką sytuację: jesteśmy na jakimś recytatorskim konkursie, kolega mówi wiersz Cummingsa „przytul no się powiedział / dam po nosie powiedziała” i patrzy przez te 3 minuty ze sceny tylko na mnie. Dziś jest moim mężem, a ten zbiór wierszy stoi na półce w naszym domu. Jest egzemplarzem nigdy nie zwróconym do pewnej biblioteki.
Magda Kłos-Podsiadło – wydawczyni książek dla dzieci i młodzieży, szefuje wydawnictwu Wytwórnia.