Maria Borzęcka, Wojna a zabawa w wojnę, [w:] „Ryms” nr 27, s. 6-7, wiosna 2016.
Kiedy śledzi się losy Uriego Orleva, całą przeżytą okupacyjną gehennę, zadziwia siła wewnętrzna. Nie dopuszczał do siebie smutku, strachu, okrutnej rzeczywistości. Można powiedzieć – obronił swe dziecko wewnętrzne siłą wyobraźni i ciekawości świata.
Wypowiedzi Uriego Orleva na temat wojny mogą bulwersować kogoś, kto nie zna jego biografii. W wywiadzie (GW, 30.6.2011) powiedział:
„Najlepsze czasy były w getcie(…). Wymyśliłem sobie, że getto, wojna i wszystko dookoła to bzdura. Jestem synem cesarza Chin, a mój ojciec kazał położyć mnie na łóżku, zaprosił 20 mandarynów, którzy mieli mnie uśpić, ale tak, abym śnił wojnę”.
A kiedy na spotkaniu w Szkole Niemieckiej w Warszawie został zapytany, co robił, czym zajmował się on – dziecko w obozie Bergen-Belsen, wyciągnął z wewnętrznej kieszonki marynarki mały, pożółkły notesik i pokazał narysowane przez siebie konie, Indian, kowbojów oraz wiersze, które tam pisał.
Kiedy wybuchła wojna, miał 8 lat. Żył w zasymilowanej rodzinie lekarskiej na Żoliborzu i nazywał się Jerzy Henryk Orłowski.
Pisarz opowiada, że pisze, myśli o wojnie tylko z punktu widzenia dziecka, dziecięcym językiem. Nie wplata, nie dokłada wiedzy nabytej później, nie próbuje pokazywać perspektywy dorosłego człowieka. Tę umiejętność zachował do dziś, cokolwiek by mówił, pisał. Ten urwis z wielką wyobraźnią, z pasją do książek żyje w nim nadal.
Kiedy śledzi się losy Uriego Orleva, całą przeżytą okupacyjną gehennę, zadziwia jego siła wewnętrzna. Nie dopuszczał do siebie smutku, strachu, okrutnej rzeczywistości. Można powiedzieć – obronił swe dziecko wewnętrzne siłą wyobraźni i ciekawości świata. A nie tylko jemu to pomogło. Miał młodszego brata Kazika, z którym przeżył ten czas. Po dwu latach (dobrych dla niego) spędzonych w getcie zostali obaj sierotami, matka zmarła w szpitalu, ojciec już we wrześniu 1939 roku poszedł jako oficer na front i nie wrócił. Chłopcami opiekowała się ciotka, ukrywała ich po aryjskiej stronie. Ulokowała ich u znajomych w pustym mieszkaniu. Wykorzystali to zaraz obaj do… zabaw w wojnę. Ponieważ już nie mieli swych ołowianych żołnierzyków, zrobili nowych z tektury i po całych dniach bawili się bardzo głośno, jak to dzieci zaaferowane czymś, nie mające świadomości zagrożenia.
Finał tego był nieprawdopodobny. Sąsiadka z dołu miała dosyć ich krzyków, doniosła na policję i zjawił się u nich tajemniczy pan w cywilnym ubraniu. Oczywiście byli wyuczeni swej nowej tożsamości, ale policjant patrzył na ich grę. Kazik myśląc, że to element zabawy, zapytał: „Czy pan jest dobry?” Policjant nie doniósł na nich, lecz odchodząc powiedział: ”Ale pamiętaj, że jestem zły”.
Sam pisarz tak to wspomina: „Całe dnie spędzaliśmy sami – w kryjówkach, piwnicach albo w pokoiku w fabryce. I bawiliśmy się w wojnę. Obaj mieliśmy wielką armię i obaj otaczaliśmy się całym sztabem generałów, których braliśmy właśnie z książek”.
Pasją Uriego Orleva były książki przygodowe. Zazdrościł bohaterom, że coś niezwykłego przeżywają, że coś się dzieje. Kiedy wybuchła wojna, ucieszył się: „Nareszcie jestem w powieści przygodowej”.
Jako pisarz debiutował w 1956 roku w Izraelu, gdzie wraz z bratem znalazł się po wojnie. Napisał ponad 30 książek dla dzieci. Na język polski przetłumaczono zaledwie trzy, w tym tylko dwie o tematyce wojennej. W 1990 roku ukazała się „Wyspa na ulicy Ptasiej” w tłumaczeniu Ludwika Jerzego Kerna w Naszej Księgarni (wznowiona w 2011 przez Media Rodzina), a druga z książek pt. „Biegnij, chłopcze, biegnij” wydana została w 2013 w wydawnictwie WAB (równolegle powstał film według tej opowieści).
„Wyspa na ulicy Ptasiej” ukazuje historię 11-letniego Alka, który ukrył się w ruinach getta. Uniknął wywiezienia do Treblinki i przeżył likwidację dzięki swemu ojcu. Teraz jest zupełnie sam, urządza sobie kryjówkę w zburzonym częściowo domu tak, że ma widok na aryjską stronę. Czuje się i zachowuje jak Robinson Crusoe na samotnej wyspie – ulubiony bohater z dzieciństwa Uriego Orleva. Jedzenie i książki zdobywa, przeszukując opustoszałe mieszkania, piwnice, bunkry w getcie. Podobnie jak bohater Defoe ma zwierzątko, z którym może rozmawiać. To mała myszka. Myślą, jaka go trzyma przy życiu, jest oczekiwanie na ojca, który obiecał przyjść po niego. I na końcu powieści tak się dzieje, ojciec dotrzymuje słowa. Fantazja twórcy wykorzystuje jego własne doświadczenia, ale idzie dalej – tworzy bohatera dziecięcego, który radzi sobie w trudnych okolicznościach i umie znieść samotność. Jak pierwowzór literacki – Robinson Crusoe.
Geneza napisania drugiej powieści pt. „Biegnij, chłopcze, biegnij” jest odmienna. Autor spotkał Yorama Friedmana, który przeżył Holokaust i miał do przekazania ciekawą historię życiową, ale nie umiał jej opisać. Opowiedział ją więc Orlevovi, a ten ubrał ją w przygodową powieść dla młodzieży.
8-letni chłopiec o imieniu Srulik uciekł z getta w niezwykłych okolicznościach i znalazł się w Puszczy Kampinoskiej. Ciągle zmieniając miejsca pobytu – a ukrywa się w lesie, pracuje u chłopów w gospodarstwie, nawet u folksdojczki – zostaje przygarnięty przez pewną rodzinę i w ten sposób przeżywa całą wojnę. Groza działań wojennych jest w tle.
Na pierwszym planie jest przygoda, ciągła troska, jak się ukryć, jak zdobyć pożywienie. Bohater spotyka ludzi dobrych i złych, jedni pomagają mu, inni wydają go, zastawiają na niego pułapki. A wszystko w konwencji dobrej przygody. Powieść kończy się szczęśliwie. Główny bohater przeżył wojnę, choć został na całe życie okaleczony (stracił rękę). W finale filmu Biegnij, chłopcze, biegnij dodano kilka zdjęć dokumentalnych prawdziwego bohatera tej historii Yorama Friedmana z czasów współczesnych, gdy siedzi otoczony swą rodziną w Izraelu. Elementy fikcyjne i pomyślne zakończenie nie są nabieraniem czytelnika, ale dają nadzieję – tak może być.
Wiele książek Uriego Orleva czeka na polskie tłumaczenie. Najbardziej, myślę, jedna z nich: biograficzna powieść pt. „Ołowiane żołnierzyki”, gdzie bohaterami są Jurek i Kazik, dwaj bracia, którzy – jak w biografii pisarza – razem bawią się w czasie wojny, gdzie tylko się da i jak tylko się da. Najpierw ołowianymi żołnierzykami, potem zrobionymi z tektury. Biją się, kłócą, ale wzajemna obecność ma tę dobrą stronę, że mają się z kim bawić. Towarzysz zabaw zawsze jest pod ręką, nawet jeśli to tylko młodszy brat. Zabawa w wojnę w czasie wojny pozwala oswoić grozę życia dookoła, smutek po stracie mamy, tęsknotę za ojcem. W obozie Bergen-Belsen Jurek pisze wiersze, a alianckie bombardowanie obserwuje z ciekawością, leżąc przed barakiem.
Fantazja i oczytanie starszego z braci znów się przydały, kiedy ciotka zapakowała obu na statek płynący do Palestyny i wylądowali w obcym kraju, bez znajomości języka, gdzie kazano im wybrać partię, do której chcą należeć. Jurek o żadnych partiach nie miał pojęcia, ale zobaczył nazwę Gordonia, co przypomniało mu generała Gordona z „W pustyni i w puszczy”. Trafili do kibucu Gordonia i do szkoły. Dostali nowe imiona – Jurek nazwany został Uri, a Kazik – Jigal. Biedny malec nie potrafił zapamiętać, jak się teraz nazywa i długo jeszcze krzyczał za starszym bratem: „Jak mam na imię?” Rzeczywistość zdominowała fikcję, choć Orlev nigdy nie tworzy dokumentu.
Czytając powieści Uriego Orleva, podziwiam jego fantazję, dowcip i ciekawość. Lęk oswoił niesamowicie bujnym życiem wewnętrznym zapełnionym przez bohaterów książek, które namiętnie czytał od dziecka.
Warto podsumować słowami amerykańskiego psychologa Alego Sieberta: „Jedną z najważniejszych cech osoby, która potrafi poradzić sobie w trudnych sytuacjach, jest ciekawość” („The Survivor Personality”). Orleva ta ciekawość zaprowadziła na literackie szlaki i drogę sławy, o czym świadczy tłumaczenie jego książek na 30 języków i wiele nagród literackich.
Maria Borzęcka – jest absolwentką polonistyki na KUL-u oraz studiów pedagogicznych w Szwajcarii. Obecnie uczy języka polskiego w Szkole Niemieckiej im. Williego Brandta w Warszawie. Od lat zgłębia problematykę Holokaustu oraz poświęconą temu zagadnieniu literaturę. Ukończyła studia podyplomowe „Holokaust – Nazizm – Totalitaryzm” w Oświęcimiu.