Książka jest całym światem

0
1917

Książka jest całym światem – rozmowa z dr Małgorzatą Cackowska, [w:] „Ryms” nr 28, jesień/zima 2016, s. 14-16.

Ewa Skibińska: Pamiętasz, jaka była pierwsza książka Twojego dziecka?

Małgorzata Cackowska: Było ich trochę, trudno mi wskazać jeden tytuł. Generalnie to raczej nie były książki, tylko czarno-białe, kontrastowe plansze. Właśnie kiedy Ula była noworodkiem, zobaczyłam, jak dużą siłę oddziaływania ma obrazowanie kontrastowe. Jeśli ilustracja przedstawia figurę na wyraźnym tle, to dziecko na nią zareaguje. Tak było z Ulą w pierwszych dniach po urodzeniu; zafiksowała się nawet nie na ilustracji, tylko na mojej ciemnoczerwonej komórce leżącej na białej poduszce. Przesuwałam telefon celowo, żeby zobaczyć, czy Ula będzie śledzić go wzrokiem. Obserwowała go przez dłuższą chwilę; to było niesamowite!

ES: Niemowlę nie ma oczywiście świadomości, że właśnie ogląda książkę, niemniej uważasz, że ten pierwszy kontakt powinien nastąpić dość wcześnie. Dlaczego?

MC: Badacze twierdzą, że już poprzez zapoznanie się z książką konceptową dziecko wdraża się w ideę czytelnictwa. Poznaje książkę, która ucieleśnia przecież całe bogactwo kulturowego dziedzictwa. Trzeba powiedzieć, że pierwsze książki konceptowe najczęściej przedstawiają obiekty, nazywają świat poprzez rzeczowniki. Bardzo ważne są też kolejne tytuły które określają świat (szczególnie podmiot w działaniu), pokazują czynności, ale też społeczną ideę, jaką jest np. współpraca. Przykładem takiej książki jest „Zostaw to mnie” Taro Miury. Pokazuje ona nie tylko pojazdy, zobrazowane zresztą prostą, geometryczną kreską, ale też ich współpracę, chęć pomocy, konieczność dzielenia się obowiązkami.

ES: Trochę Cię może sprowokuję swoją wątpliwością, ale czy nie jest tak, że pierwsza książka jest jednak dla niemowlaka raczej zabawką niż książką?

MC: Na pewno w pierwszych kontaktach z książką ważna jest przede wszystkim zabawa, interakcja z rodzicami. Ale trudno zaprzeczyć też temu, że w zetknięciu z książką dziecko nabywa nowe umiejętności, uczy się patrzenia na cechy przedmiotów, a potem ich wyodrębniania, odróżniania typów, kategoryzowania, np.: to są owoce, to warzywa, a to zabawki, pojazdy, zawody itp. Pierwsze książki nie zawierają wielu wyrazów; pamiętajmy, że dzieci do momentu ukończenia 18–20 miesięcy mają dość ograniczony repertuar słów, znają ich około pięćdziesięciu, z czego połowa to rzeczowniki. Książki przedstawiające obiekty bez podpisów wprost zmuszają rodziców do interakcji, nazywania, prowokowania do pokazywania i zabawy.

ES: Czyli pierwsze książki kategoryzują świat. Na pewno stymulują rozwój mózgu i – w przyszłości – mowy, dlatego częste mówienie do dziecka, głośne czytanie, pokazywanie mu książek obrazkowych powinno być codziennym obowiązkiem rodziców.

MC: Potencjał edukacyjny książek konceptowych jest nie do przecenienia. Dzieci uczą się pojęć, najpierw nieskomplikowanych, potem coraz bardziej złożonych, jak choćby przeciwieństwa. Pomału i jakby mimochodem, te rzekomo proste pierwsze lektury uczą dzieci kontaktu z literaturą, pokazują, czym jest narracja. Kiedy książka przedstawia koparkę i budowlę, to już możemy stworzyć prostą historię, pokazujemy zależności, następstwo wydarzeń, ciąg przyczynowo-skutkowy. Wprowadzamy dziecko w świat opowieści.

ES: I tu możemy się na chwilę zatrzymać nad rolą rodzica, zaangażowanego i świadomego, wprowadzającego dziecko w świat pojęć i książek.

MC: Przywołam Wygotskiego i jego teorię strefy najbliższego rozwoju. Co to takiego? Strefę najbliższego rozwoju stanowi osoba dorosła lub też starsze dziecko, którzy dzielą się swoją wiedzą i doświadczeniem z małym człowiekiem. Sądzę, że do tej strefy można zaliczyć również książkę. Nawet jeśli rodzice nie potrafią pracować z książką i z dzieckiem, to ona sama z pewnością ma potencjał strefy najbliższego rozwoju.

ES: Ale chyba nie każda książka nadaje się do takiej pracy? Dobrze byłoby, gdybyś jako specjalistka od książek obrazkowych wymieniła parę tytułów, które spełniają pewne kryteria: są edukacyjne, estetyczne i jednocześnie dobrze zakomponowane.

MC: Książką wprowadzającą w świat pojęć jest „Bardzo głodna gąsienica” Erica Carle’a. To bardzo sprytnie pomyślana rzecz, bo oprócz dni tygodnia pojawia się tu także liczenie: jabłek, gruszek, śliwek, które zjada bohaterka. Mamy tu do czynienia z narracją, co w przypadku książek konceptowych dla małych dzieci nie jest takie częste. Carle tworzy historię, opowiada o gąsienicy, która w poszczególne dni tygodnia zjada różne smakołyki, by w końcu przemienić się w pięknego motyla. To genialna książka, na trochę późniejszy wiek niż początkowe miesiące. Oczywiście ważne jest, by te pierwsze książki były ładne w sensie, na który wskazuje etymologia tego słowa, czyli żeby panował w nich pewien ład. Jeśli pokazujemy przedmioty, to niech będą one wyraźne, pokazane bez przeładowanego tła i nadmiaru szczegółów. Na pierwszym etapie dziecko uczy się odróżniania figury od dalszego planu, więc niech te obiekty będą wyróżnione z tła. Czasem potrzebny jest w tym celu czarny kontur; taki zabieg obserwujemy w serii o króliczku Miffy. Mamy w tej książce proste, geometryczne figury, to wyraźne nawiązanie do neoplastycyzmu. Prostymi rozwiązaniami, jak choćby krzyżykiem postawionym w miejsce ust czy zmianą wysokości oczu, autor potrafi pokazać emocje Miffy. I to niesamowicie działa na odbiorcę, uczy rozumienia emocji.

ES: Istnieje idealna książka dla małego dziecka? Coś na zasadzie wzorca z Sèvres? Pytam, dlatego że powstaje sporo autorskich książek, które często projektują młodzi absolwenci sztuk pięknych. Czy na ASP uczą projektowania książek dla maluchów? Trochę wiedzy z dziedziny psychologii rozwojowej niemowlaka pewnie by się autorom przydało.

MC: Studenci sztuk pięknych uczą się zasad kompozycji książek, wiedza o ich tworzeniu nie jest poparta przygotowaniem z zakresu psychologii czy pedagogiki, tego na polskich uczelniach się nie praktykuje. Nie ma oczywiście wzorcowej pierwszej lektury dla dziecka. W tej chwili na polskim rynku jest spory wybór dobrych publikacji dla dzieci i świetnie byłoby, gdyby to właśnie one były w polskich domach zamiast tych wszystkich brzydkich książek z supermarketów. Z badań terenowych, które prowadzą moi studenci, wynika, że kontakt dzieci z ambitniejszą książką obrazkową cały czas wywołuje u nich konsternację, pewien rodzaj dystansu, ale na szczęście na skutek działania dorosłego pośrednika pojawia się zaciekawienie i wciągnięcie się w ten nie znany dotąd typ przedstawiania.

ES: Kłania się kwestia edukacji przedszkolnej i wczesnoszkolnej. Nie wynosimy czegoś z domu, to może powinni nauczyć nas w przedszkolu, szkole…

MC: Ogromną rolę odgrywają nauczyciele przedszkola i wczesnoszkolnej edukacji. Rodzice mają prawo nie wiedzieć, ale nauczyciel tego prawa nie ma, nie może nie wiedzieć. Widzę, mając kontakt ze studentami studiów podyplomowych, że świadomość nauczycieli jest większa niż kiedyś, sami poszukują, są otwarci na nowości, na nowe, inne książki właśnie. Czasem nawet próbują mnie zaskoczyć pytaniem: „A czy zna pani tę książkę?”

ES: Może dobrym pomysłem byłoby stworzenie kanonu pierwszych książek mojego dziecka?

MC: Można by się pokusić o stworzenie takiej listy tytułów. Na pewno znalazłyby się na niej książki Erica Carle’a i seria Miffy Dicka Bruny. Wydana przez Hokus-Pokus książka Nadii Budde „Raz dwa trzy psy” jest przykładem fantastycznej zabawy językiem, podkreśla wagę rymu i rytmu, w głośnym czytaniu czuje się melodię języka, u dziecka budzi się świadomość fonologiczna. Książka jest śmieszna, bo rymują się słowa oznaczające rzeczy, które związane są z różnymi kategoriami, na przykład: „strojąc miny/kot Haliny”, „łysa/złap lisa”. Jest zabawnie, jest kolorowo; to książka zarówno dla małych dzieci, jak i dla trochę starszych. Czytałam ją sześcioletniej Uli, z kolei ona później czytała ją kolegom na podwórku. Wszyscy mieli z tej książki wielką radochę.

ES: Podsumujmy: czytamy dzieciom od małego, pokazujemy im dobre książki, estetyczne…

MC: Tak, przede wszystkim dobrze zaprojektowane. Jeśli książka będzie dobrze zaprojektowana, to dzieci nauczą się sensownego odróżniania figury od tła, tego, że są linie, kolory, punkty, które składają się na obraz. Nauczą się rozpoznawania dwuwymiarowej graficznej reprezentacji obiektu trójwymiarowego. Poznają stosunki przestrzenne, czyli relacje pomiędzy elementami. Więc jeśli pokazujemy przedmioty na rozkładówkach, to trzeba zachować proporcje w obrazowaniu. Nie może być tak, że na ilustracji mysz będzie wielkości pszczoły albo krowa wielkości silosu – podaję faktyczne przykłady z książki dla dzieci o kolorach. A teraz dobry przykład. Świetne książki robi Taro Miura, w Polsce ukazuje się seria jego autorstwa „Pracujące pojazdy”.

ES: A jakieś polskie tytuły warte uwagi?

MC: Jest seria Muchomora z tradycyjnymi ludowymi piosenkami – „Jadą, jadą misie”, „Stary niedźwiedź” i jeszcze kilkoma innymi tytułami. W tradycji anglojęzycznej w obiegu czytelniczym jest dużo tekstów kultury wywodzących się z folkloru (nursery rhymes); bardzo często posługują się one czarnym humorem. Gdyby poszperać w naszych literackich zasobach kulturowych, z pewnością też znaleźlibyśmy coś podobnie ciekawego. Dzieci uwielbiają rymowanki, przychodzą mi na myśl nasze „patataje” – „Patataj, patataj, pojedziemy w cudny kraj” albo kołysanka „Ty i ja ja i ty nic nie mamy roboty…”. To świetne teksty, do głośnego czytania czy śpiewania. A wracając do polskich książek…

Ostatnio ukazała się kartonowa książka dla najmłodszych – „Patrzymy” Joanny Bartosik…

ES: Tylko wtrącę, to był projekt przygotowany na konkurs Instytutu Książki „Trzy/Mam/Książki”. Nie dostał nagrody; książkę, a dokładniej trzy w serii, wydał Widnokrąg.

MC: Zgadza się. Ciekawą książką jest „Auto” Jana Bajtlika. Jest konceptowa, pokazuje obiekty związane ze światem motoryzacji, ale jest tam też prosta narracja. Mamy przecież „beztekstowe” książki narracyjne Aleksandry i Daniela Mizielińskich, myślę o serii Mamoko. Mają one swoje pierwowzory w seriach: francuskiej – „Ulica Czereśniowa” Rotraut Susanne Berner i niemieckiej Alego Mitgutscha. Na zajęciach ze studentami korzystam raczej z książek autorów obcojęzycznych, dlatego wymienię jeszcze „Złodzieja kury”, książkę Beatrice Rodriguez i bardziej skomplikowaną, polifoniczną opowieść obrazkową „Gdzie jest tort?” Thé Tjong-Khinga. Z kolei te książki wspomagają rozwój słownictwa, budują zdolności narracyjne, pokazują, że historia może mieć wiele wątków. I przy tym wszystkim nie narzucają się z tekstem, każą opowiadać własnymi słowami.

ES: A co sądzisz o książkach interaktywnych, o książkach typu pop-up?

MC: To są też świetne propozycje. Trzeba dziecko zapoznawać z różnymi rodzajami książek, ale też dostosowywać wybór do jego możliwości percepcyjnych. Zawsze będę mówić: najważniejsza po rodzicach jest książka. Książka jest całym światem.

Małgorzata Cackowska – pedagożka, ukończyła UMK w Toruniu. Ma tytuł doktora, pracuje na stanowisku adiunkta w Instytucie Pedagogiki Uniwersytetu Gdańskiego w Zakładzie Filozofii Wychowania i Studiów Kulturowych. Jest autorką licznych artykułów poświęconych zagadnieniom artystycznej i masowej książki obrazkowej dla dzieci w Polsce i na świecie. Wykłada metodologię badań pedagogicznych i wiedzę STR o książce dla dzieci.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj