Jeszcze będzie przepięknie…

0
1069

Tekst ukazał się dwa lata temu z okazji Festiwalu Filmowego Kino Dzieci. W międzyczasie światło dzienne ujrzały kolejne numery „Rymsa”, trochę zmieniło się w życiu prywatnym – na świecie pojawiło się trzecie dziecko – obecnie roczna Majka, ale sądzimy, że refleksje wydawczyni Marty Lipczyńskiej-Gil, dotyczące rynku książki dziecięcej, są wciąż aktualne. 

Jeszcze będzie przepięknie…

Na początek liczby. Od 12 lat wydaję książki, a od 8 także pismo „Ryms” o literaturze dla dzieci i młodzieży. Ani dużo, ani mało, ale prowadząc niewielkie wydawnictwo, człowiek ima się różnych zajęć. Jest jednocześnie redaktorem prowadzącym, handlowcem, kierowcą – dostawcą i specem od marketingu. Ta wielofunkcyjność pozwala widzieć więcej. Właśnie z takiej perspektywy – mikrowydawcy (ale też matki dwóch pożeraczy dóbr kultury – tej wysokiej i tej w wydaniu pop) – podzielę się kilkoma refleksjami na temat rynku książek.

Kiedy zaczynałam, nas – małych oficyn z ambicjami – było zaledwie kilka. Chcieliśmy stworzyć alternatywę dla kiczu, który zdominował rynek książki dziecięcej. Z każdym rokiem przybywało kolejnych wydawnictw: 2000 – Ezop, 2003 – Muchomor, 2004 – Hokus-Pokus, 2005 – Wytwórnia, 2006 – Dwie Siostry i Format, 2007 – Czerwony Konik, Tatarak i Zakamarki (obfity rok), 2008 – EneDueRabe. Prawdziwy desant „mikrusów”.

To małe oficyny, podejmując często ryzykowne decyzje, zaczęły zmieniać rynek. Rozpoczął się ferment w całej branży. Myślę, że grono tych wydawców może dziś czuć dumę, bo w ciągu zaledwie dekady zmieniło oblicze rynku książek w Polsce.

Mali wydawcy mieli odwagę publikować książki podejmujące tematy tabu. Podczas targów obrywało się nam, że wydane przez nas tytuły nie spodobają się – jakoby – dzieciom. Tymczasem wiele z nich podbiło serca czytelników. Sama doświadczyłam krytyki, wydając „O małym krecie, który chciał wiedzieć, kto mu narobił na głowę”. Połowa publiczności mnie kochała za odwagę, połowa zarzucała, że wypaczam psychikę dzieciom. A tymczasem „Mały kret” utorował drogę wielu tytułom uchodzącym za kontrowersyjne. Książki na tzw. trudne tematy: o chorobie, starości, śmierci, samotności, depresji, przemocy, seksualności… mają w swojej ofercie wydawnictwa Zakamarki czy EneDueRabe. To najczęściej literatura skandynawska w najlepszym wydaniu.

Sukces małych wydawców uruchomił lawinę. Każdego roku pojawia się na rynku kilka kolejnych oficyn. Obserwujemy to, prowadząc „Rymsa” on line, który codziennie jest wypełniany informacjami ze świata książki dziecięcej. Redakcja „Rymsa” ledwo nadąża, tyle się dzieje.

Czy przypadkiem – paradoksalnie – nie dopadła nas klęska urodzaju? Od początku istnienia oficyny wydaję kilka tytułów rocznie, ale od 3 lat zdarza mi się panikować (na chwilę), że wydaję za mało nowości. Ledwo ukaże się nowy tytuł, a już pytają nas, jaka książka będzie niebawem. Rządzą „topki”, rankingi, w których tasuje się te same kilka tytułów. Cała reszta kurzy się na półkach księgarń. Albo i nie, czasami nie dociera na nie, przywalona kolejną supernowością w hurtowni. Wiele wartościowych książek wydanych w tzw. średnim nakładzie (2000–3000 egzemplarzy) przepada.

Z perspektywy redaktor naczelnej „Rymsa” cieszy mnie, że tyle wydawnictw wypracowało przez te „złote lata” swoją markę, wykreowało własnych autorów, ilustratorów, odrębny styl. Cieszą mnie wydawnictwa osobne, z charakterem, będące wierne swoim – mówiąc górnolotnie – ideałom. Martwi natomiast: bezpardonowa konkurencja, podążanie przetartą przez innych wydawców ścieżką, klonowanie cudzych pomysłów. Upatruję przyczyn tego zjawiska m.in. w powszechnym w kulcie nowości/młodości, superhitów. Przez ostatnie lata ukazało się dużo łudząco podobnych do siebie tytułów. Zaczynamy się zbytnio ścigać. A przecież w tej branży chodzi o jakość, nie ilość.

Co zrobić, żeby czytelnik nie zgubił się w tym nadmiarze, aby dotarł do wartościowych tytułów, niekoniecznie tych o rekordowych nakładach? Zachęcam rodziców do odwiedzania księgarń wyspecjalizowanych w literaturze dziecięcej bądź posiadających dobrze zaopatrzone działy z książkami dla najmłodszych. Prowadzą je najczęściej entuzjaści, którzy potrafią o książkach i ich autorach opowiadać godzinami. Wiele z tych osób ukończyło podyplomowe studia o literaturze dla dzieci i młodzieży na Uniwersytecie Warszawskim, więc można im zaufać. Są to ludzie oczytani i obyci. Jeśli rodzice mają kłopot z wyborem, oni pomogą. Nie jestem w stanie wymienić wszystkich miejscówek, ale polecam m.in. księgarnię Badet, Bajbuk, Modę na czytanie, Czułego Barbarzyńcę w Warszawie, Ambelucję w Sopocie, Księgarnię z bajki w Poznaniu, Lokatora w Krakowie, Fikę w Szczecinie i Fikę w Lublinie, Tajne Komplety we Wrocławiu. Takich miejsc jest więcej, warto ich poszukać i zostać stałym bywalcem.

Rodzice, nie ulegajcie jednodniowym modom, odwiedzajcie małe księgarnie, klubokawiarnie, bo tam możecie – sami lub z pomocą pasjonatów – odkryć perły.

Jeśli brakuje miejsca na półkach na nowe tytuły albo budżet nie pozwala na szaleństwo zakupów, warto odwiedzać biblioteki. Większość z nich regularnie uzupełnia swoje zbiory o nowe tytuły. Poza tym w wielu bibliotekach, nie tylko w dużych miastach, ale także w małych miejscowościach, odbywają się spotkania oraz warsztaty z twórcami książek. Warto w nich uczestniczyć, bo nie dość, że autora zobaczy się z bliska, uściśnie mu dłoń i pogada, to jeszcze można kupić książkę z autografem.

Poza dużą liczbą publikowanych tytułów, rośnie liczba ludzi piszących dla dzieci. Niestety, większość amatorskich tekstów, które znajdujemy w wydawniczej poczcie, nie nadaje się do publikacji. Nie każda „bajka” opowiadana własnym dzieciom przed snem musi ukazać się drukiem. Warto sięgać po książki profesjonalnych pisarzy. Oprócz klasyków mamy dobrych polskich autorów współczesnych, których umiejętnościom można zaufać. Wymienię tylko kilkanaście nazwisk: Barbara Gawryluk, Zofia Stanecka, Rafał Kosik, Marcin Szczygielski, Barbara Kosmowska, Grzegorz Kasdepke, Joanna Olech, Anna Czerwińska-Rydel, Roksana Jędrzejewska-Wróbel, Grzegorz Gortat, Tina Oziewicz, Paweł Beręsewicz, Ewa Nowak, Joanna Rudniańska, Katarzyna Ryrych…

W ciągu minionej dekady niewiele ukazało się dobrych debiutów literackich, za to możemy się cieszyć udanymi debiutami wśród ilustratorów. Uczelnie artystyczne wypuściły w świat całe rzesze zdolnych ludzi. Niektórzy idą jak burza i odnoszą sukcesy nie tylko w kraju, ale także za granicą (m.in. Agata Dudek, Monika Hanulak, Marta Ignerska, Jan Bajtlik, Aleksandra Woldańska, Agata Juszczak, Patricija Bliuj-Stodulska, Ola Cieślak, Marianna Oklejak). Wiele z tych osób już na studiach otrzymało szansę na debiut. To napawa optymizmem.

Dzięki tylu zdolnym artystom polska ilustracja znowu jest widoczna, ba, doceniana za granicą. Mówimy z dumą już nie tylko o polskiej szkole ilustracji z lat 60. i 70., ale też o nowym pokoleniu, które z doświadczeń swoich mistrzów czerpie inspirację. Od kilku lat Polska zgarnia główne nagrody w światowym konkursie Bologna Ragazzi Award. Zaczęło się od sukcesu wydawnictwa Wytwórnia w 2008 roku za książkę „Tuwim. Wiersze dla dzieci” z ilustracjami siedmiu młodych artystek (Małgorzata Gurowska, Marta Ignerska, Monika Hanulak, Anna Niemierko, Małgorzata Urbańska, Agnieszka Kucharska-Zajkowska, Justyna Wróblewska). W 2011 roku główna nagroda powędrowała do Iwony Chmielewskiej za autorską książkę „Maum”, a dwa lata później ta sama artystka nagrodzona została za picture book „Oczy”. Rok 2012 to zwycięstwo Marty Ignerskiej za książkę „Wszystko gra”, a w roku 2014 nagroda Bologna Ragazzi Award trafiła do rąk Urszuli Palusińkiej za „Main Alefbejs”. Polscy ilustratorzy otrzymywali także wyróżnienia w tym prestiżowym konkursie: Jan Bajtlik za „Typogryzmol” (2015), Aleksandra i Daniel Mizielińscy za „Co z ciebie wyrośnie” (2011), Gabriela Cichocka za „Słoniątko”, (2011) czy Katarzyna Bogucka i Szymon Tomiło za „Wytwórnik kulinarny” (2015). Nasi artyści są zapraszani do udziału w corocznej wystawie ilustratorów w Bolonii – od kilku lat zawsze pojawia się polski ilustrator w międzynarodowej stawce. Jury bolońskie wybrało m.in. prace Małgorzaty Gurowskiej, Pawła Pawlaka, Zofii Dzierżawskiej. Czujemy dumę i radość, że polscy ilustratorzy i rodzimi wydawcy są nagradzani przez międzynarodowe jury.

Polskie konkursy (m.in. PS IBBY, PTWK) na najpiękniejszą, najlepszą, najlepiej zaprojektowaną książkę dla dzieci także rosną w siłę. Grono osób (wykładowców uczelni artystycznych, badaczy literatury, historyków sztuki) powoli, ale systematycznie pracuje nad tym, aby konkursy te zyskały na prestiżu, a ich werdykty przekładały się na obecność książek w mediach. Długa droga przed nami, ale kropla drąży skałę. Może nadejdzie dzień, w którym prezenter głównego wydawania wiadomości na koniec programu, tuż przed pogodą, będzie polecał książkę dla dzieci. Przez minutę dziennie. Codziennie. Może…

Pojawiają się nowe inicjatywy, jak choćby konkurs „Trzy/masz/książki” pod egidą Instytutu Książki. Jego celem jest wyłonienie najlepiej zaprojektowanej książki dla dzieci całkiem małych – do trzeciego roku życia. Czekamy na finał pierwszej edycji, licząc na arcydzieła. Wielkie emocje wzbudził konkurs dla debiutantów zorganizowany przez Biedronkę. Duża nagroda pieniężna działa na wyobraźnię, w pierwszej edycji napłynęło mnóstwo prac.

Warto śledzić tytuły nie tylko nagradzane, ale i nominowane w tych konkursach. Przy wyborze książki dla dziecka można kierować się opiniami fachowców zasiadających w jury. Jest to cenny drogowskaz.

Niemal każde większe miasto ma swój festiwal książek – niektóre już wpisały się w kalendarz ważnych wydarzeń kulturalnych na stałe, m.in. Festiwal literatury dla dzieci w Krakowie, LiterObrazki w Bydgoszczy, Dobre Strony we Wrocławiu, Nadbałtyckie Spotkania Ilustratorów czy Literacki Sopot (sekcja dziecięca jest tam silna). Podczas tych wydarzeń odbywają się wystawy, przedstawienia, koncerty, spotkania z autorami, warsztaty. Warto z tego korzystać. Każdy z tych festiwali ma swoją stronę i program. Rodzice, wpiszcie te wydarzenia do swoich kalendarzy.

W szukaniu informacji o książkach, autorach, wydarzeniach pomocne bywają wortale, jak: ryms.pl, polskailustracjadladzieci.pl, portale poświęcone kulturze, m.in.: Qlturka, Czas dzieci, Miasto dzieci, Kulturaonline, a także dobre blogi, m.in.: Kurzojady, Stasiek poleca, W Nieparyżu, 365 książek, Lupus libri, Są komiksy dla dzieci… Warto je śledzić, bo ich autorzy śledzą rynek i trzymają rękę na pulsie.

Na koniec kwestia najważniejsza (i najtrudniejsza zarazem) – jak powinna wyglądać dobra książka dla dzieci? To pytanie zadawano mi wiele razy.

Nie podam recepty, bo jej nie ma. Nie ma jednej dobrej książki dla dzieci, ale ważne, żeby pisali, projektowali, ilustrowali je twórcy z prawdziwego zdarzenia, ludzie z talentem. Wtedy wystarczy im zaufać.

Im dłużej tkwię w tej branży, tym bardziej upewniam się, że dobrze zaprojektowana książka to po prostu harmonia – harmonia między tekstem a obrazem. Harmonia liter, kolorów, kształtów. Dobra kompozycja. Dlatego niech tworzą je ludzie utalentowani, a my – dorośli pośrednicy – pokazujmy je dzieciom. Bo czym skorupka za młodu nasiąknie, to… wiadomo.

Będzie dobrze i pięknie wokół nas.

Marta Lipczyńska-Gil, redaktor naczelna „Rymsa”

Artykuł ukazał się katalogu 2. edycji Festiwalu Filmowego Kino Dzieci (2015) w ramach akcji „CZARNO-BIAŁE. Rozmawiamy o estetyce”.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj