Wiadomo, książka to produkt, a produkt trzeba sprzedać. Trzeba zbrifować, zmerchandisingować, stargetować. Im precyzyjniej – tym skuteczniej. Im ściślej, tym większa szansa na sukces. Jeśli się w perspektywie nie ma konkretu, to się target rozmyje, to będzie strzał w powietrze, to nikt nie kupi – i pustka. I śmierć. W przypadku książek dla dzieci mechanizm jest podobny.
Amorek ma trafić ofiarę w samo serce, trzeba zatem dokładnie określić wiek, charakter i płeć ofiary – klienta. Ale czy jest sens – przygotowując się do sprzedaży książek dla dzieci – różnicować już najmłodsze według płci? I jakie to ma przełożenie na produkt?
Wiadomo, że procesowi socjalizacji zaczynamy podlegać już od pierwszych momentów życia. Skutecznie uspołecznia nas podstawowa komórka, jaką jest rodzina. I zdarza się, że jeszcze przed porodem, kiedy rodzice znają płeć dziecka – wybierają stosowny kolor czy wzór kocyka. To społeczny kod i pierwsza przymiarka do roli. Jak to się ma do książek?
Oczywiście, działają stereotypy i te same kody. Wydaje się groteskowe, że książki dla dziewczynek mają okładki różowe, często w srebrne gwiazdki, z chmurkami lub serduszkami, a te dla chłopców prezentują jakiś detal, rekwizyt z bestiariusza chłopięcego świata. Dlaczegóż to dziewczynki miałyby pozostać obojętne na urok lunety, obietnicę, jaką niesie kosmiczny prom czy domek na drzewie? A czy chłopcy nie chcieliby zostać gwiazdami rocka, pogromcami kucyków czy adeptami w szkole wróżek?
Na szczęście treść książek, akcja, bohaterowie, typ przygód, dekoracje bywają całkiem uniwersalne. Wprawdzie trudno trafić na książkę, której chłopięcy bohater poddaje się z pasją szkolnym plotkom, relacjom, sieciom gierek, rozgrywek, animozji – ale w książkach dla dziewcząt panują istne łobuziary, tajne agentki, wampirki, zbuntowane raptuski. Owe niegrzeczne dziewczynki mają takie same prawa i – co ważniejsze – cechy, jak bohaterowie chłopięcy: myślą logicznie, są nastawione na działanie, dynamiczne, odważne. Oglądamy małe brygady owych niegrzecznych dziewczynek organizujących rozmaite niebezpieczne akcje, odkrywających tajemnicze grobowce, sieć podziemnych tuneli czy wreszcie ratujących świat. W tego typu książkach o płci potencjalnego czytelnika przypomina nam jedynie płeć bohaterów literackich, z którymi mają się utożsamić dzieci.
Książki najmocniej stargetowane pod względem płci to książki skłaniające do wchodzenia w role społeczne. Dziś czytamy je jako relikty przeszłości. Bohaterką takiej książki jest mała dziewczynka, która pomaga mamusi w kuchni, równiutko rozwiesza pranie, podaje tacie i bratu do stołu. W innej książce chłopiec, który pragnie zostać budowniczym lub strażakiem, idzie z tatą inżynierem na budowę, uczy się świata zewnętrznego, dynamiki i przywództwa. Te łopatologiczne, stereotypowe szablony znamy z niegdysiejszych podręczników dla dzieci. Na szczęście wzbudzają jedynie nasz uśmiech – odchodzą do lamusa.
Oburzając się na tresowanie do roli, wpajając dzieciom uproszczone, czasem seksistowskie modele pamiętajmy, że książki dla dorosłych również bywają silnie stargetowane pod względem płci. Istnieją etykiety: chick lit, a w polskiej wersji: literatura w spódnicy. Czasem chciałoby się powalczyć z niektórymi wydawcami, specami od marketingu i wreszcie pisarzami. Byłaby to batalia o polityczną poprawność, równouprawnienie albo po prostu sprawiedliwość i zdrowy rozsądek. Walka z wiatrakami? Warto jednak coś robić: niech to będzie wybieranie odpowiednich książek – nasza maleńka władza nad rynkiem.
Agnieszka Wolny-Hamało, felieton ukazał się w 4. numerze „Rymsa” w 2009 roku