Edukacyjna, każda

0
950

Bylibyśmy lepszymi ludźmi, gdybyśmy spędzali wieczory wpatrzeni w edukacyjne książki pełne szalonych limfocytów. Na pewno. Szkoda, że tak szybko dorastamy, znika Piotruś Pan, trytony, chińskie smoki, a nawet Łosoś Mądrości. Tylko Domy Mody mają jeszcze dla nas jakieś sensowne oferty. Tylko nasz kandydat może nas jeszcze ocalić. A jedyny czarodziejski wieczór to jest wieczór wyborczy.

Gdybyśmy jednak ulegli kaprysom sentymentalnym i postanowili wydać pieniądze na książkę edukacyjną dla dzieci – mielibyśmy prawdziwy fun. Oferta jest bogata i zróżnicowana, bo to segment rynku z szerokim potencjałem sprzedażowym. Kupując taką książkę, rodzice mają poczucie sensownej inwestycji, a dzieci chętnie czytają książki o różnych ciekawostkach, zwłaszcza że wiedza bywa pomysłowo opakowana. No i można tu znaleźć niemal wszystko o wszystkim: rzeczy o muzyce, o nocnych zawodach, „Wielką księgę cipek”, „Brud”, książki o depresji, filozofii, demokracji. Kurs historii sztuki lub „Jak zrobić ciasto”. Szkoda tylko, że nie ma dobrze zrobionej książki edukacyjnej (np. dla gimnazjalistów) o pornografii. Bo to by się światu nawet bardziej przydało niż „Drzewa”.

No ale jest: cały uniwersytet pierwszego wieku na wyciągnięcie ręki, proszę. Cztery dyszki od książki i można tak, proszę państwa, w nieskończoność. Jedne książki są drętwe jak mątwa, inne porywające jak szkwał – wiadomo. I dobrze, jakby wszystko na nas tak samo działało, to każdy pacjent wybierałby psychoterapię behawioralną. Pluralizm jest święty i w tym duchu idziemy dalej. Najlepiej niedaleko, do drugiego pokoju. Wielu z nas ma na półce jeden czy drugi album, który np. kupiliśmy pod wpływem impulsu w Muzeum Narodowym w Warszawie. Porasta kurzem obok figurki buddy i maleńkich łyżeczek do lodów (komuś się źle skojarzyły i już nigdy nie zostały użyte). Myślę sobie, że taki album mógłby z powodzeniem reprezentować segment pt. „książka edukacyjna”. Dla potwierdzenia tej tezy można poprosić do stołu dziecko i sprawdzić.

Robię to, ściągam z półki album Marka Rothko, tani Taschen, ale ile abstrakcji! Kręci się w głowie od kolorów rozlanych na sporych płaszczyznach. Jak się ma pod ręką dziecko, to ono się teraz przyda: wybieramy razem jedną reprodukcję i próbujemy wpaść na to, co na niej widzimy: zepsuty neon, z samolotu oglądane zaorane pole, na niebie blizna po samolocie? Karton po bananach, na który patrzy ktoś, kto zdjął okulary? Blacha po serniku, który się spalił? Pułapka na mysz? Dołek na boisku do golfa? W końcu możemy zacząć to zapisywać, powołując w ten sposób awangardowy poemat stolikowy. I kto wie, może kiedyś ten dzieciak zabierze swojego dzieciaka na wystawę abstrakcji. Staną wtedy przed wielkim pustym białym obrazem i zobaczą tam nas, w kącie przy ramie. A my, proszę państwa, w białych kombinezonach, będziemy po lodowisku z gracją jeździć na łyżwach.

Agnieszka Wolny-Hamkało

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj