Rzeczy, które zostały…

0
89

Marcina Wichę poznałam dzięki ekipie organizującej festiwal filmowy Kino Dzieci. Spotkaliśmy się na Zamenhoffa jesienią 2015 roku w gronie osób zaproszonych przez organizatorów festiwalu do współpracy.

W lutym 2016 roku na Mesengerze poprosiłam Marcina, aby podzielił się swoją anegdotą w KOC-u – Klubie Osobników Czytających „ w którym bardzo różni kulturalni czytelnicy dzielą się z „Rymsem” wspomnieniami ze swoich niepokojących, obrazoburczych, poruszających, wzruszających lektur dzieciństwa i wczesnej młodości”  Napisał wtedy krótko i błyskotliwe, jak to Marcin:

Na pociechę odkryłem u babci tom humoresek Haška z ilustracjami Charliego (wielkiego Karola Ferstera). W jednym z opowiadań Szwejk służył jako pilot. Zapamiętałem następującą scenę. Gburowaty oficer gramoli się do samolotu i pokrzykuje: „Szwejku, lećże do wszystkich diabłów”. Jakiś czas potem, gdzieś nad oceanem, pyta:

„— Co to się dzieje? (…)

— Melduję posłusznie, że lecimy według rozkazu — z szacunkiem odpowiedział dobry wojak Szwejk — pan porucznik rozkazał: «Lećże do wszystkich diabłów», więc, melduję posłusznie, lecimy”.

Całość można przeczytać tu:

Od razu chciałam upiec dwie pieczenie na jednym ogniu i zaproponowałam współpracę z pismem, bardzo chciałam, żeby na łamach „Rymsa” pojawiały się jego felietony… Nie powiedział nie, tylko, że nie ma czasu, przepraszał za jego brak, że może wiosną z radością. Pisał wtedy wiosna będzie nasza a ja, że już mamy nazwę jego rubryki – wiosna nasza. Wysłał mi wtedy dużo emotek z tulipanem i zdanie „byle do tej wiosny”…

„Jak przestałem kochać dizajn” dałam tacie podczas jego pierwszego pobytu w szpitalu. 

„Rzeczy, których nie wyrzuciłem” czytałam jakiś czas po Nike, kiedy emocje opadły. Dawkowałam sobie tę książkę, niektóre fragmenty mnie zachwycały, niektóre wydawały mi się trochę przegadane (włączał mi się tryb redaktorki). I mam w niej nietypową dedykację – Przemka Dębowskiego… Wysłałam to zdjęcie Marcinowi, przesył mi ikonkę z uśmieszkiem 🙂

„Nic drobniej nie będzie” leży blisko, w zasięgu wzroku i sięgam po nią, kiedy mam ochotę (ma taki wygodny, przyjazny format)

Ale to fraza rzeczy, których nie wyrzuciłem wbiła się w pamięć, zwykłe zdanie po książce Marcina nabrało mocy, głębszego znaczenia… Po śmierci mojego ojca właśnie ono brzmiało mi w uszach cały cały. Kiedy zostałam po pogrzebie w mieszkaniu rodziców, rozglądając się po rzeczach mego taty, pomyślałam – ojca nie ma, ale ile rzeczy po nim zostało  – kapcie, kurtka w przedpokoju, pełno butów, szlafrok, piżama, swetry zwisające z fotela, stosy gazet, książki, płyty, kilka par okularów, zegarki…  leki, kosmetyki w łazience… jakby wyszedł na chwilę i miał zaraz wrócić…

Kiedy po kilku tygodniach po pogrzebie pojawiły się u nas ubrania mojego ojca, bo nie chciałam, żeby trafiły gdzieś indziej to, przeglądając je, cała we łzach, powtarzałam w myślach ubrania ojca, których nie wyrzuciła moja matka… Są u nas do dziś… Mam jeden ulubiony sweter „po tacie”.

Marcinie, nie dociera do mnie to, że umarłeś, mam poczucie nierealności twojej śmierci, nie przebijam się przez tę informację. Nie znaliśmy się blisko, ale mam poczcie, jakbyśmy byli dobrymi znajomymi.

Dużo po Tobie zostaje…

Marta Lipczyńska-Gil

Rysunek Marcina Wichy z „Tygodnika Powszechnego” 26.08.2013

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj