"Babcia na jabłoni"
Mira Lobe
ilustr. Mirosław Pokora
Wydawnictwo Dwie Siostry, 2010
Jako lekturę szkolną polecam książkę pt. „Babcia na jabłoni” Miry Lobe. Jest to książka tajemnicza i przygodowa. No bo czy to jest normalne zjawisko, żeby pewnego dnia, niczego nieświadomy Andi szedł do swojej jabłoni porozmyślać nad nieszczęśliwym losem, (Andi nie ma babci) i nagle zobaczył parę zwisających butów, których właścicielka robiła dla niego czapkę na drutach i wyglądała zupełnie jak babcia na fotografii…
Gdy opowiedział to swojej rodzinie, oczywiście wyśmiali go, bo przecież Andi był jeszcze mały i dlatego przychodzą mu do głowy różne głupstwa. Jednak on był zupełnie pewien, że babcia, która miała wszystko, a jak nie miała, to mogła sobie załatwić, była prawdziwa. No ale babci, która wszystko miała, nie trzeba było w niczym pomagać, więc Andi przeżywał z nią same przyjemności. Lecz co to jest za babcia, której w ogóle nie trzeba pomagać?
Pewnego dnia do domu obok wprowadziła się nowa sąsiadka. To była taka pani, która bardzo lubiła dzieci. Przez to, że Andi nie musiał pomagać swojej „babci z jabłoni”, pomagał swojej drugiej „babci”.
Andi na początku był smutny, bo nie miał ani jednej babci, a teraz ma aż dwie, a obie takie fajne…
Polecam tę ciekawą książkę jako lekturę dla wszystkich dzieci. Moim zdaniem każdy w dzieciństwie powinien wierzyć w moc wyobraźni.
Iga Wilczyńska, kl. III SP (nagroda w konkursie "Odświeżamy kanon lektur")
***
Zdjęcie mojej babci, Agnieszki w zielonej ramce spogląda teraz na mnie zamiast samej babci. I smutno mi z tego powodu, bo co tu dużo mówić: tęsknię za nią! Za jej paplaniną o tym, co słychać we wsi, za zmartwieniem o moje sprawy, wspólnie oglądanym meczem, odmawianą modlitwą. Podobnie tęskni mały bohater książki Miry Lobe pt.: „Babcia na jabłoni”. Przy czym w odróżnieniu do mnie, kilkuletni Andi, nie miał możliwości poznać żadnej ze swoich babci, bo umarły zanim świadomie zaczął poznawać świat. Z tej tęsknoty rodzi się potrzeba, aby wymyślić sobie babcię, by móc przeżywać z nią niestworzone historie. W tym celu Andi zabiera jej stare zdjęcie na jabłoń. Tam w konarach wyobraźni starsza pani w figlarnym kapeluszu płynie z chłopcem do Indii i razem przeżywają sztorm na statku. Wcześniej polują na dzikie konie, udają się do cyrku i obłaskawiają tygrysa. Dziko swawolą w lunaparku, bez zwracania uwagi na innych oraz na takie prozaiczne rzeczy jak czas, pieniądze, bezpieczeństwo.
Czy tak może być z prawdziwą babcią? Nie. Dlatego rywalizację o serce Andiego wygrywa koniec końców pani Fink, która wprowadza się tuż obok. Dla niej porzuca początkowo wymyśloną babcię. Przy niej poznaje, na czym naprawdę polega miłość pomiędzy wnukiem a babcią. Dowiaduje się, że babcia nie jest tylko do rozpieszczania, spełniania zachcianek, że wymaga pomocy, troski, zauważenia jej potrzeb. Sadzenie kwiatów dla pani Fink, pomoc w przeprowadzce i zakupach okazują się dla chłopca bardziej atrakcyjne, niż siedzenie z wymyśloną babcią na jabłoni, a nawet niż jeżdżenie z nią tramwajem czy superszybkim samochodem. Przy czym pani Fink pozwala Andiemu fantazjować, byle tylko wtajemniczał staruszkę w ten wyimaginowany świat.
Proza Miry Lobe, dowcipnie, a zarazem przepięknie zilustrowana przez Mirosława Pokorę, przekonuje o tym, jak ważni w życiu dziecka są dziadkowie, głównie ze względu na zrozumienie, cierpliwość i czas jaki mają oni dla swoich wnuków. Autorka zauważa, że babcia to nie tylko instytucja do zajmowania się maluchem oraz dostarczania mu rozrywek, ale także osoba, która wprowadza wnuki w świat wartości, przekazuje rodzinne tradycje, uczy jak lepiej dogadywać się z innymi, widzieć więcej. I to wszystko, pomimo że nie obsługuje komputera, ma „reumatyz” i całkiem chudy portfel. Poza tym po raz kolejny okazuje się, że nie tylko dzieci potrzebują dziadków, ale i oni potrzebują wnuków, ich niestrudzonej ciekawości, energii, ale także pomocy w codziennych sprawach. Odwdzięczają się za to nieraz przepysznym ciastem owocowym. Pozostaje więc postulować, parafrazując słowa wiersza ks. Jana Twardowskiego, „Śpieszmy się kochać babcie, bo tak szybko odchodzą...”.
Łucja Abalar, 29.09.2011